"Tully" [recenzja]: Męczennica macierzyństwa

Charlize Theron w scenie z "Tully" /materiały prasowe

Dekadę temu reżyser Jason Reitman i scenarzystka Diablo Cody zrealizowali "Juno", inteligentną i sympatyczną komedię o niechcianej ciąży. Teraz proponują film o podobnej tematyce - ich "Tully" poświęcona jest trudom macierzyństwa.

Charlize Theron jest mamuśką. Jej bohaterka, przedstawicielka klasy średniej imieniem Marlo, ma właśnie urodzić trzecie dziecko w swojej karierze kobiety i żony. Sprowadzenie na świat malutkiej Mii i późniejsza opieka nad nią wymaga od Marlo kolejnej, tym razem być może zbyt dużej porcji poświęceń. Nie dość, że jest cały czas terminalnie zmęczona, to jej ciało zwraca się przeciwko niej: tyje i obwisa, a do tego chlusta mlekiem w najmniej odpowiednich momentach. Obrzydliwość.

Na ekranie zazwyczaj olśniewająca urodą Theron przepoczwarza się w męczennicę macierzyństwa. Wielkie zwały tłuszczu i obrzmiała twarz. Niechlujny ubiór, zrezygnowane pozy. To wszystko jest prezentowane widzom ze wściekłą nachalnością, której nie łagodzi raczej przeciętnej jakości humor. Patrzcie: tak wygląda brutalna prawda o byciu matką. Patrzcie uważnie, żeby nikt z was nie żył w ciemnościach, przekonany, że dzieci są niestwarzającymi żadnych problemów istotami, zaprogramowanymi na czystą słodycz laleczkami, którym wystarczy raz na tydzień wymieniać baterie.

Reklama

Szczerość jest cnotą. Z pewnością byłaby ozdobą jakiejś dobrze napisanej, ciekawej opowieści o perypetiach seryjnej mamy. W tym wypadku jednak pornograficzne sceny degradacji Theron służą za główną treść filmu. Wątek tytułowej Tully - granej przez wspaniałą Mackenzie Davis "nocnej" niani, która staje się przyjaciółką Marlo - pełni w gruncie rzeczy podrzędną rolę: to wątła narracyjna atrapa, mająca symulować rozwój akcji. Z zaledwie naszkicowaną postacią opiekunki wiąże się dość mroczna tajemnica, ale lepiej nie poznawać jej rozwiązania, w swojej kuriozalności niepasującego do przyziemnej fabuły, a do tego bezczelnie ukradzionego z pewnego kultowego filmu o kryzysie męskości.

Obdarzona szalonym uśmiechem i znająca przeróżne naukowe ciekawostki, Tully pojawia się w filmie w dużej mierze po to, aby przekazać głównej bohaterce kilka krzepiących zdań. O tym, że nie ma nic złego w odrobinie rozrywki po całym dniu zmagań z pieluchami, nawet jeśli jej źródło stanowi przaśny reality show o żigolakach. Że ciało matki potrafi budzić męskie pożądanie, na co dowodem są pornosy z MILF-ami, od których aż roi się w internecie. I że powtarzalność rodzinnej egzystencji może być czymś absolutnie wspaniałym. Tully pełni funkcję porte-parole Reitmana i Cody, niesłychanie dumnych z tego, jak bardzo są oświeceni.

3/10

"Tully", reż. Jason Reitman, USA 2017, dystrybutor: M2Films, premiera kinowa 11 maja 2018 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Tully
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy