"To" [recenzja]: (Nie)wesołe miasteczko

Kadr z filmu "To" /materiały dystrybutora

Rok 2017 w amerykańskich kinach to rok Stephena Kinga. Zaledwie w odstępie miesiąca premierę mają dwie adaptacje powieści mistrza, z grona jego najwybitniejszych dzieł. Oba tytuły w tzw. piekle rozwoju spędziły kilka(naście) lat, przez co wielokrotnie i sam autor, i jego fani tracili nadzieję na ich realizację. Na szczęście, w przeciwieństwie do "Mrocznej wieży", w "To" po zawirowaniach produkcyjnych nie został ślad. Klaun Pennywise wygląda, straszy i morduje jak żywcem wzięty z kart książki. King skakał z radości (i wrzeszczał z przerażenia), jak oglądał.

Urodzony w Maine pisarz często zarzekał się, że nigdy nie wróci do postaci Boba Graya, bo nawet dla niego była on zbyt przerażająca. Patrząc na wcielającego się w mordercę Billa Skarsgarda, nietrudno się domyślić, dlaczego.

Pennywise, tańczący klaun, to prawdopodobnie najbardziej szalone połączenie wyobraźni Kinga i umiejętności charakteryzatorów w historii. Co 27 lat umalowane monstrum powraca w rejony położonego w Maine miasteczka Derry, gdzie terroryzuje mieszkańców i porywa dzieci. Jedną z jego ofiar pada kilkuletni George. Na poszukiwania wraz z grupą przyjaciół wyrusza starszy brat Bill (Jaeden Lieberher). Gdy w kanałach uczniowie-nieudacznicy natrafią na trop zabójczego klauna, zrozumieją, że są na tym świecie rzeczy gorsze nawet od szkoły.

Reklama

Tym, co wyróżnia twórczość Kinga jest duszna atmosfera smutku, rozczarowania i niepewności, spowijająca opisywane przez niego miasta, nie dająca wytchnienia jego bohaterom. Rzeczywistość miasteczka Derry również nie ma nic wspólnego z amerykańskim snem - jest ponura, podła i pełna przemocy. Mimo przesunięcia akcji o ponad 30 lat w przód, twórcom "To" udała się rzadka sztuka przeniesienia jej na ekran 1 do 1 - w sposób, z którego pisarz mógłby być dumny. W filmie Muschiettiego brutalny jest zarówno świat obojętnych dorosłych, jak i świat nieco mniej obojętnych dzieci. Okrucieństwo, oderwane kończyny i wulgarne żarty tworzą obraz przygnębiający, lecz też niewygodnie prawdziwy. W Derry Anno Domini 1988 rodzice patrzą na swoje pociechy z pożądaniem zamiast troski, przysięgi pieczętuje się krwią, nie śliną, a gdy trzeba, w ruch idą noże, metalowe pręty i przyrządy do uboju zwierząt. Słowem: cyrk w wersji hard.

"To" na podstawie scenariusza Gary’ego Daubermana, Chase’a Palmera i (niedoszłego reżysera) Cary’ego Fukunagi jest ekranizacją zaledwie połowy powieści Kinga, koncentrującej się na bohaterach w czasach dziecięcych. W związku z tym, choć z Disneyem Muschiettiego łączy niewiele, jest to zasadniczo komediodramat o dorastaniu bardziej, niż horror. Fakt - gdy trzeba makabryczny i pełen "momentów", ale zaskakujący głębią historii, liczbą tropów i interpretacyjnych korytarzy. W gruncie rzeczy to krwawa coming-of-age story, w której sprośne dowcipy sąsiadują z wykrzywioną grymasem twarzą klauna-zabójcy. Miks ryzykowny, ale niesamowicie satysfakcjonujący.

Chociaż humor często wybija się w "To" na pierwszy plan, to Muschietti, twórca horroru "Mama", nie jest amatorem i doskonale wie, co zrobić, by nas przestraszyć. Mamy więc w filmie nawiedzone domy, mroczne piwnice i brudne kanały, drzwi skrzypią, szczury biegają, a z wody wyskakują żywe trupy. Jest trochę klasycznych jump scare’ów i parę oczywistych zagrywek, ale konsekwencja Muschiettiego w łączeniu groteski z naturalizmem oraz umiejętność zwodzenia widza w tym, co dzieje się naprawdę, a co jest wytworem wyobraźni bohaterów, jest imponująca. No i ten Pennywise! Choć można marudzić, że mogłoby go być więcej, jego duch czuwa nad całym filmem, a Bill Skarsgard w fenomenalnej kreacji z solidną dozą karykatury tworzy potwora, który przejdzie do kanonu kina grozy. Już czuć, że kilka scen z jego udziałem (i nie tylko) ma potencjał na miejsce w top of the top.

Na medal zasługują też młodsi aktorzy, szczególnie zająkany Jaeden Lieberher, rudowłosa piękność Sophia Lillis i Richie - mistrz ciętego języka w wykonaniu znanego ze "Stranger Things" Finna Wolfharda. Lecz całej dziecięcej obsadzie pod wodzą Muschiettiego udaje się wydobyć rzecz najcenniejszą - wiarygodność. Razem tworzą grupę charakternych outsiderów, którym po prostu nie da się nie kibicować. "To" nie jest jednak pozbawione wad. Nadmiar bohaterów prowadzi do rozbuchanego metrażu, rozwleczenia akcji i wielu analogicznych scen opartych na podobnych motywach. To z kolei skutkuje nagłymi spadkami napięcia, a nawet kilkoma krytycznymi chwilami zniecierpliwienia, którym dawka cięć w montażowni bardzo by pomogła.

Na wczesnym etapie projektu chęć wyreżyserowania "To" wyrazili bracia Duffer, których odrzucono ze względu na małą rozpoznawalność. W zamian twórcy zajęli się przygotowaniem osadzonego w podobnych realiach serialu "Stranger Things". To nie przypadek. Filmowe "To" łączy z produkcją Netflixa zarówno grupa nastoletnich bohaterów, przesycony tajemnicą klimat, jak i sentyment, z jakim reżyserzy nawiązują do kultury lat 80. Opowieść o Pennywise ma jednak jeden dodatkowy atut: autorski podpis Stephena Kinga, który sprawia, że zwykła familijna historyjka przeradza się w taką, która po nocach śni się nawet rodzicom. Jeśli więc "Stranger Things" was nie ruszyło, gwarantuję - po "To" nie zaśniecie przez miesiąc.

8/10

"To" ("It"), reż. Andres Muschietti, USA 2017, dystrybutor: Warner Bros., premiera kinowa: 8 września 2017 roku. 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: To 2017
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy