Reklama

To nie był film!

"Pokaż kotku, co masz w środku", reż. Sławomir Kryński, Polska 2011, dystrybutor Kino Świat, premiera kinowa 25 grudnia 2011 roku.

Ostatnio redaktor pewnego czasopisma filmowego w Polsce stwierdził buńczucznie, że obowiązkiem krytyka i recenzenta filmowego jest unikanie metody "obrzucania błotem" i "wylewania kubła pomyj". Jeśli nawet mamy do czynienia z kiepską próbą symulacji sztuki filmowej, warto wysilić się i znaleźć "jakieś dobre strony". Agresja, ironia i sarkazm zostały uznane przez wyżej wymienionego za narzędzia zbędne, których używać po prostu nie wypada.

W tej utopijnej (dzięki Bogu, rzecz jasna!) sytuacji polskie kino "rozrywkowe" byłoby rozgrzeszone i mogłoby bez litości nadal zatruwać umysły niewinnych widzów. W rzeczywistości najczęściej ostrą, oficjalną krytykę wystarczy po prostu odczytać jako wszechogarniający spisek tych, którzy zapomnieli, że kino to również "jarmarczna rozrywka", czy też po prostu: "ludziom się podoba, a krytycy to po prostu niespełnieni twórcy, którym kiedyś dawno temu się nie udało"...

Reklama

"Pokaż kotku..." nie jest sequelem "To nie tak jak myślisz kotku" (2008), choć w obu przypadkach mamy do czynienia z tym samym reżyserem i autorem scenariusza, Sławomirem Kryńskim, podobną grupą aktorów i równie kuriozalnym tytułem.

Tym razem akcja "farsy" rozgrywa się w podwarszawskim miasteczku, którego społeczność toczy bój o przetrwanie, omijając jak w kiepskiej grze komputerowej kolejne przeszkody "polskiego losu". Tradycyjnie nad wszystkim czuwa ksiądz w konfesjonale, który spowiada, odpuszcza, wysłuchuje i radzi. Problemów jest bez liku: niechciana ciąża, fatum śmierci, ucieczka z miejsca wypadku, pijaństwo w pracy, nieuczciwy szef, trup ojca na ulicy i .... indyk w swetrze w paski.

"Kotek" to nie jest film, tylko zbiór nieśmiesznych gagów, które zostały absurdalnie połączone w całość na wzór kiepskiego kabaretu. U Kryńskiego nic nie ma kompletnie żadnego sensu. Z jednej strony stylistyka lat pięćdziesiątych w scenach domowego ogniska w rodzinie policjanta, z drugiej próby wywołania absurdu za pomocą scen mordowania i zmartwychwstania indyka, który Andrzejowi Grabowskiemu przypomina dziecko... z bardzo małą główką.

"Kotek" niestety nie tylko odstrasza głupotą. W filmie Kryńskiego przeraża przede wszystkim mechanizm budowania żartów w scenariuszu za pomocą wyświechtanych klisz i specyfika zrozumienia filmowego humoru. Pan "scenarzysta" wierzy bowiem, iż w polskim społeczeństwie, tak łasym na wszelkie ksenofobiczne odchylenia, warto stworzyć historyjkę, w której ginekolog mówi do niepełnoletniej pacjentki na fotelu ginekologicznym: "Pokaż kotku, co masz w środku". Inne perełki to: mityczny doktor "Macenbaum" oczywiście łasy na pieniądze; młodzież, która nie ma pojęcia jak dochodzi do zapłodnienia; nastolatki krzyczące wniebogłosy, że "nie znają lesbijek, bo kto to? a co to?". W kolejce czekają: leżący na ulicy bezdomny, symulujący trupa przez pół dnia; "polski wieśniak", który oczywiście ma pochowane w słoikach kuchennych trzysta tysięcy złotych i niezniszczalny motyw "strachu przed pedałem" - bo jak to tak, do łóżka z nagim mężczyzną!

Wielu rzeczy nie wypada krytykom. Trzeba zawsze uważać, aby przypadkiem nie podcinać swoim "ostrym piórem" czyiś artystycznych skrzydeł. Czasami nie ma wyjścia. "Pokaż kotku, co masz w środku" to przypadek kliniczny, odstraszające kuriozum, które przeraża, ogłupia i hołduje niskim instynktom z cyklu: "Uff, dobrze że ktoś tam na prowincji jest większym prostakiem, niż ja". W takich przypadkach lekarstwem jest tylko całkowita negacja i apel: NAPRAWDĘ NIE WARTO!

0/10


Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Pokaż kotku | co masz w środku
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy