"The Meg" [recenzja]: Kosa i kamień

Jason Statham kontra olbrzymi rekin. Kadr z "The Meg" /materiały prasowe

Uwaga, uwaga! Uprasza się, aby wszyscy bezzwłocznie opuścili wodę. W okolicy grasuje megalodon, czyli przerośnięty, prehistoryczny rekin, który - jakby to ująć w możliwie najdelikatniejszy sposób - preferuje obfite mięsne posiłki. Na szczęście kryzys nie powinien potrwać długo. Sytuacji próbuje zaradzić Jason Statham. Powtarzam: sytuacji próbuje zaradzić Jason Statham.

Koncept "The Meg" - amerykańsko-chińskiego widowiska w reżyserii Jona Turteltauba - jest imponująco przegięty. Bestia rodem z przyrodniczego kina grozy kontra król nasterydowanych filmów sensacyjnych, należący zarówno do ekipy “Niezniszczalnych", jak i "Szybkich i wściekłych". Kosa trafia na kamień. Bardzo, ale to bardzo twardy kamień.

"The Meg" miał potencjał na zostanie kultowym klasykiem: bezwstydnym festiwalem eksploatacji, który byłby w tym samym stopniu krwawy, co absurdalny; gatunkowym bękartem, w którym wymieszane byłyby geny "Szczęk" i "Adrenaliny". Gotowy film okazuje się jednak znacznie mniej wybujały. Bardziej miałki i bezpieczny. Słowem: rozczarowujący.

Podczas seansu nietrudno dostrzec przebłyski autentycznego szaleństwa, ślady filmu, którym mógłby być "The Meg". Mniejsze i większe obrzydliwości. Sceny wydające się zwiastować masakrę o wręcz homeryckim rozmachu. Jednakże większość materiału adresowana jest w pierwszej kolejności do familijnej publiki, która lubi mieszankę nieobraźliwego humoru i nieszkodliwych dreszczy, a do tego nie ma nic przeciwko agresywnemu product placementowi.

Reklama

Film jest nacechowany wyraźnym - i fatalnym w skutkach - twórczym niezdecydowaniem. Miota się nie tylko między pulpowym wybrykiem a blockbusterem dla osób od lat pięciu do stu pięciu, ale i między przeróżnymi wątkami. Interakcje, w jakie wdają się zaskakująco liczni bohaterowie, są w większości przypadków zdawkowe, pozbawione należytego rozwinięcia, jakby pourywane. Niezdecydowanie widać ponadto w grze głównej gwiazdy, wcielającego się w rolę heroicznego eksperta od nurkowania Jasona Stathama, który w trakcie jednej sceny potrafi zmienić się z obolałego faceta po przejściach w beztroskiego żartownisia, stojącego gdzieś obok ekranowych zdarzeń.

Nie zmienia to jednak tego, że brytyjski aktor pozostaje największą atrakcją "The Meg", większą od groteskowego, wiecznie wyszczerzonego megalodona, który jest bardziej gigantycznym rekwizytem niż pełnoprawną postacią. Łysy, szorstki i nabity Statham promieniuje typową dla siebie charyzmą nawet wtedy, gdy zdaje się nie wiedzieć, w jakim filmie tak naprawdę występuje.

3,5/10

"The Meg", reż. Jon Turteltaub, USA 2018, dystrybutor: Warner Bros., premiera kinowa 24 sierpnia 2018 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy