Reklama

Tęsknota za bajką

"Ondine", reż. Neil Jordan, USA/Irlandia 2009, dystrybutor Monolith Film, premiera kinowa 23 kwietnia 2010 roku.

Irlandczyk Neil Jordan przyzwyczaił widzów zarówno do dalekich od realności, mrocznych opowieści, nierzadko z baśniowym rodowodem (''Towarzystwo wilków'', ''Wywiad z wampirem''), jak i do twardo osadzonych w rzeczywistości, współczesnych historii (oscarowa ''Gra pozorów'', ''Michael Collins''). ''Ondine'' jest próbą konfrontacji tych dwóch światów. Jaki jest tego efekt?

Rybak Syracuse (Colin Farrell), przez miejscowych prześmiewczo nazywany Circus, jest typem samotnika. To były alkoholik, który mieszka z dala od miasta i całe dnie spędza na swoim kutrze. Jego życie to ten kuter i chora, dziesięcioletnia córka, Annie (Alison Barry). Dziewczynka mieszka z wiecznie pijaną matką i jej konkubentem - kompanem od kieliszka. W nadmorskim miasteczku panuje bieda, kamera rejestruje tylko zaśmiecone ulice i rozliczne knajpy. Jedynym ośrodkiem kultury wydaje się być miejscowa biblioteka, której roztropna Annie jest częstą klientką. W szarej rzeczywistości, w której każdy pije, żeby zapomnieć o szarzyźnie i nędzy wokoło, nie ma nawet klubu AA. Syracuse ze wszystkimi problemami przychodzi więc do zaprzyjaźnionego księdza (Stephen Rea). Pewnego dnia bohater wyławia z morza półprzytomną, piękną dziewczynę (Alicja Bachleda) i wszystko zaczyna się zmieniać...

Reklama

Zjawiskowa piękność przedstawia się jako Ondine. Córka Syracuse'a rozpoznaje w niej Selkie - pół kobietę, pół fokę, która wyłowiona z morza, może żyć szczęśliwie przez 7 lat na lądzie ze swoim wybawcą. Ondine swoim pojawieniem się, wbrew własnej woli, powoduje ogromne poruszenie w miasteczku. Niespodziewanie zaczyna przynosić szczęście Syracusowi, który dzięki śpiewom dziewczyny wyciąga z wody sieci wypełnione rybami. Sprawy się komplikują, kiedy w poszukiwaniu Ondine do miasteczka przybywa kilku typów spod ciemnej gwiazdy.

Jordan umiejętnie kleci opowieść z pogranicza realności i baśni po to, by w finale zniweczyć wszystkie złudzenia. Rdzeń tej sprawnej, prostej historii reżyser przeplata niewiele wnoszącymi do toku narracji wizytami bohatera u księdza. Dowcipne wymiany między Farrellem a Stephenem Rea, ulubionym aktorem Jordana, to zdecydowanie najlepsze momenty filmu. Inteligentny humor i ironia wsączone w dialogi to jedne z wyznaczników stylu reżysera.

Trzon filmu to jednak romans Syracuse'a i Ondine. Iskry może nie lecą, ale patrzy się na tę dziwaczną ekranową więź z dużą przyjemnością. Zasługa to przede wszystkim Farrella, który porzuca hollywoodzkie emploi i z wychudzoną twarzą przykrytą tłustą czupryną wciela się w postać nieudacznika dostającego swoją szansę, z którym trudno nie sympatyzować. Blednie nieco na jego tle nasza Alicja Bachleda-Curuś. Artystka, odkryta przez Andrzeja Wajdę do roli Zosi w ''Panu Tadeuszu'', nie pokazuje tutaj zbyt szerokiego wachlarzu umiejętności aktorskich, lawirując między drażniącym odbiór manieryzmem, a cieszącym oko prężeniem niewątpliwych walorów. Po absolwentce nowojorskiego Actors Studio można się było spodziewać trochę więcej niż efektownych wynurzeń z głębin morskich i angielszczyzny naznaczonej wyraźnym, rodzimym akcentem.

Przy wszystkich zaletach ''Ondine'' wypada, mimo wszystko, dość blado na tle najlepszych filmów Irlandczyka. Banału płynącego z treści nie zrekompensują ani piękna muzyka Kjartana Sveinssona, na co dzień klawiszowca Sigur Rós, ani wysmakowane kadry autorstwa Christophera Doyle'a, jednego z najwybitniejszych żyjących operatorów obrazu.

Jedna rzecz jest wspólna w odbiorze tego filmu dla krytyki i widzów. Wszyscy chóralnie narzekają na rozczarowanie rozwiązaniem historii, które niszczy bajkowe tropy. Czy to jednak wina reżysera, który musiał w jakiś sposób wyjaśnić pochodzenie dziewczyny, jeżeli nie chciał popaść w kuriozum i zakpić z widza, na co pozwolił sobie ostatnio np. Francois Ozon w ''Rickym''?

Reakcje na ''Ondine'' dowodzą, że w ocenie odbiorców twardy realizm przegrywa z pokrzepiającą, współczesną bajką. Wszyscy bardzo chcemy uwierzyć w istnienie Selkies. Jordan odbiera nam tę możliwość i sprowadza na ziemię. Czy to źle?

6,5/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: USA | Jordan
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama