"Tenet": Więcej niż życie [recenzja]

Kadr z filmu "Tenet" /materiały prasowe

Sekwencja akcji, którą rozpoczyna się "Tenet", jest dla widza przyzwyczajonego w ostatnich miesiącach do rozrywki w domowym zaciszu przy produkcjach Netfliksa, jak zimny prysznic. Christopher Nolan w mig przenosi nas do świata brutalnego zamachu terrorystycznego na ukraińską operę, czerpiąc garściami zarówno ze swoich poprzednich filmów (jak "Mroczny Rycerz" czy "Incepcja"), jak również ostatnich przygód Jamesa Bonda. Obiecuje też widowiskowy spektakl, jakiego spragnieni kina od pół roku widzowie po nim oczekiwali. Czy jednak za spektaklem kryje się coś więcej?

Odpowiedź, niestety, nie jest prosta. Dynamiczny montaż, imponujące kadry, udzielające się od pierwszych sekund napięcie i rozbuchana orkiestra w tle oczywiście wykonują swoje zadanie i skutecznie przypominają nam, dlaczego filmy powinno się oglądać w kinie. Zwłaszcza, że dojmująca aura "Teneta" jest znakiem rozpoznawczym jego twórcy, który przyzwyczaił nas do tego, by zawsze oczekiwać więcej... Tym razem jednak jego autorska sztuczka udała się jedynie połowicznie.

"Tenet", podobnie jak najbardziej lubiane dzieła Nolana, na czele nie tylko ze wspomnianą "Incepcją", ale i "Memento" czy "Interstellar", ma element kluczowy - fascynujący motyw przewodni. Reżyser ponownie sięga po swoją ulubioną zabawkę - czas, i wywraca go na wszystkie strony, proponując nam wizję świata, w którym człowiek ma możliwość czas... odwrócić. A będąc bardziej precyzyjnym - poruszać się w nim nie do przodu, a do tyłu. Nie chodzi jednak tylko o banalne "podróże w czasie". To Nolana interesuje raczej średnio. Chodzi o odwrócony bieg zdarzeń - cofanie się, podczas gdy wszyscy inni idą naprzód.

Reklama

W tej zakręconej rzeczywistości musi się odnaleźć Protagonista (John David Washington), agent CIA wybrany, by powstrzymać nieumiejącą bawić się nowym wynalazkiem ludzkość przed samozagładą. W trakcie, oczywiście, napotyka zarówno szereg przeszkód, jak i barwny korowód druhów i wrogów - na czele z granym przez Roberta Pattinsona sprzymierzeńcem Neilem, demonicznym rosyjskim miliarderem (Kenneth Branagh) i jego skatowaną, zabójczo piękną żoną (córka polskiego tancerza Elizabeth Debicki).

Wyjątkowo Nolan decyduje się tym razem nie spuszczać nogi z gazu. "Tenet" po początkowym "trzęsieniu ziemi" rozpędza się jeszcze bardziej. I nieprzerwanie, bez chwili na refleksję, pędzi do bombowego finału. Po drodze palą się samoloty, auta kręcą bączki, a ludzie biegają tyłem. My z kolei możemy jedynie podziwiać następujące po sobie, szalenie imponujące inscenizacje, zrealizowane tak jak Nolan lubi najbardziej - nie oszczędzając na niczym. Gdy jednak huk, wrzask i błysk trwają przez bite dwie i pół godziny... Cóż, chyba można się zmęczyć.

"Tenetowi" brakuje bowiem tej jednej rzeczy, która tak naprawdę spowodowała, że zakochaliśmy się w kinie Amerykanina. Niezwykle oryginalny (i oczywiście jak przystało na reżysera należycie wyjaśniony naukowo) koncept to nie wszystko. Sednem poprzednich filmów Nolana byli bohaterowie, którzy przy ogłuszającej akcji i wariującym dookoła świecie, mieli do załatwienia jeszcze swoje sprawy - wystarczy wspomnieć Cobba (Leonardo DiCaprio), który w "Incepcji" nie był jedynie rabusiem, w snach rozprawiał się przecież z własnymi demonami.

Takich zmartwień nie ma główny bohater "Teneta". A co gorsza, nie ma ich także większość towarzyszących mu postaci. Z kolei, gdy już jakaś namiastka prawdziwych ludzkich dramatów się pojawia (patrz: postać Elizabeth Debicki), jest ona, niestety, naiwna i wpleciona dość nachalnie. W chemię między bohaterami trzeba wierzyć na słowo, wszelkie emocje reżyser odrzuca bowiem na bok, w zamian daje nam nieco patetycznych tekstów i napompowaną do granic wiarygodności historię "większą niż życie". Mało jak na reżysera, który nawet z Batmana zrobił normalnego gościa ze słabościami i wadami.

Oczywiście, odrzucając te wszystkie wątpliwości i odbierając film stricte wrażeniowo, będziemy bawić się świetnie. Nolan nie daje nam czasu na przemyślenia w trakcie, rozpracowywanie logiki filmu to już zagadka dla jego największych fanów na co najmniej kilka seansów, nam pozostaje więc przyjmować "film jakim jest" i zachwycać się kolejnymi wybuchami. Twórca "Dunkierki" wciąż wie, jak oczarować widza najlepiej na świecie. Może jedynie po wyjściu z kina będziemy musieli stłumić nasuwające się z tyłu głowy pytanie - czy to jeszcze Christopher Nolan, czy już jednak Michael Bay?

6/10

"Tenet", reż. Christopher Nolan, USA 2020, dystrybutor: Warner Bros., premiera kinowa 26 sierpnia 2020.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Tenet
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama