Reklama

Tak, tak. Ten w lustrze to niestety ja

"Wyspa tajemnic" ("Shutter Island"), reż. Martin Scorsese, USA 2010, dystrybutor UIP, premiera kinowa 26 marca 2010 roku.

Wyspa z najnowszego filmu Martina Scorsese z pewnością kryje wiele tajemnic, ale kluczowym, w jej przypadku, pytaniem wydaje się nie to co kryje, ale jak kryje?

Polskie tłumaczenia amerykańskich tytułów bywają kuriozalne, bywają też neutralne i kongenialne, często nad wyraz eksponują pewne treści, które powinny być dla widza ukryte, lub wręcz przeciwnie - zaciemniają zawarte w oryginałach znaczenia. Przełożenie "Shutter Island" jako "Wsypy tajemnic" jest w dwójnasób mylące, bowiem pomija słowo, które miało wskazywać na owo zaciemnianie - migawkę. "Shutter" to właśnie stara poczciwa migawka - regulująca jak długo i jak mocno naświetlana będzie klisza, co i w jaki sposób utrwali się na zdjęciu - impresjonistyczne barwne plamy, czy przytłaczający ilością detali portret o dużej głębi ostrości. Przypominając o tym w tytule, Scorsese (a wcześniej twórca książkowego oryginału) sugeruje jednoznacznie, że wszystko to, co zobaczymy na ekranie, jest wynikiem obrania pewnego bardzo konkretnego i subiektywnego punktu widzenia.

Reklama

Wyspę, na której rozgrywa się akcja filmu, zagrało kilka sfotografowanych do kupy lokalizacji: szpital stanowy w Medfield, park Borderland w Sharon, wyspa Peddocks, czy latarnia w Nahant. To właśnie jej konstrukcja - skaliste brzegi, gęsty las, upiorny cmentarz, a szczególnie pochodzący z okresu wojny secesyjnej fort, niosą cały ciężar dramaturgiczny spektaklu - wywołując napięcie, budząc wątpliwości i zakreślając nieprzekraczalne ramy. A to wszystko dzięki tytułowej migawce właśnie.

Kino ma tę cudowną właściwość, że z dwóch różnych rąk, dwóch nóg, głowy i kompletnie innego torsu jest w stanie stworzyć iluzję człowieka i analogicznie z odpowiednich fragmentów architektury i krajobrazu - przestrzeń. Zazwyczaj reżyser dba, by iluzja była przekonująca, by szwy, którymi połączone są lokacje nie pękały. Ale nie Scorsese. Wyspa tajemnic migocze i pruje się pomiędzy ujęciami. Budynek szpitala rozłazi się i traci spójność, jak psychika zamkniętych w nim pacjentów. Cała struktura trzeszczy w swoich posadach. Szklanki znikają z rąk, postaci bez śladu i nawet traumatyczne wspomnienia, jak to z obozu koncentracyjnego w Dachau, nie opierają się manipulacji (napis arbeit macht frei wpisany jest w łuk - co wskazywałoby na Aushwitz, a nie w prostokąt jak w Dachau). Nasza pewność czegokolwiek jest wciąż podtapiana, zaś odpowiedź wywołuje podobny efekt, co trzykrotnie wypowiedziane przez pułkownika Kurtza, w zakończeniu "Czasu apokalipsy", słowo: Zgroza.

"Wyspa tajemnic" to w jakimś sensie film podwójny, w takim samym znaczeniu w jakim filmem z drugim dnem był "Szósty zmysł". Pierwszy seans przynosi podszyty wszechobecnym niepokojem thriller i odpowiada na pytanie "co się dzieje". Drugi ukazuje powolną, bolesną dezintegrację tożsamości, odpowiadając na pytanie "jak się dzieje?".

Często powtarza się, że film zyskuje przy wielokrotnym oglądaniu. Martinowi Scorsese udało się to, do czego Clint Eastwood potrzebował dwóch filmów - "Sztandarów chwały" i "Listów z Iwo Jimy" osiągnąć w jednym obrazie. Dwie komplementarne historie, dwa całkowicie odmienne punkty widzenia są koło siebie obecne - w każdej scenie. Efekt ten nie udałby się jednak, gdyby nie fantastyczne kreacje Leonardo Di Caprio, Marka Ruffalo i Bena Kingsleya, którzy w każdym momencie wygrywają nie jeden, ale dwa dźwięki - odległe od siebie na skali tak jak to tylko możliwe.

Martin Scorsese nakręcił film, któremu można zarzucać tendencję do osuwania się w kicz, przeładowanie formalne i niespójność. Dla mnie jest on jednak kunsztownym trybutem dla babrzących się w gatunkowych formułach miłośników igraszek z ludzką psychiką, takich jak Samuel Fuller i John Frankenheimer, podpisanym ręką prawdziwego mistrza rzemiosła.

8/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: film | wyspa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy