Reklama

Staunton wzięła Woodstock

"Zdobyć Woodstock", reż. Ang Lee, USA 2009, Forum Film, premiera kinowa 27 listopada 2009 roku.

Na początek mały test. Woodstock '69: jakie są twoje pierwsze skojarzenia? A teraz wszystkie je zbierzmy, wymieszajmy i z tej zapewne bardzo kolorowej mikstury przyrządźmy film. Będzie zabawnie i barwnie, ale czy powstanie dobra opowieść?

Nominowany do Złotej Palmy w Cannes "Taking Woodstock" to pierwsza od paru lat komedia Anga Lee. Podobno autobiografię Eliota Tibera dostał od samego autora, gdy w telewizji promował "Ostrożnie, pożądanie". Spotkanie potraktował jako znak, a materiał przekazał swojemu stałemu scenarzyście, Jamesowi Schamusowi. Produkt nie mógł się zupełnie nie udać, bo obaj panowie to utalentowani twórcy. Tylko wyszedł dość bezbarwny, chyba że za ową "barwność" wziąć sekwencję halucynacji po zażyciu przez bohatera LSD.

Reklama

"Taking Woodstock" bazuje na wspomnieniach Eliota Tibera, a dokładnie Teichberga, aktualnie artysty i scenarzysty, który odegrał swoją rolę w zorganizowaniu słynnego festiwalu. Jego rodzice prowadzili podupadający motel El Monaco w pobliżu jeziora White Lake. Eliot (w tej roli zupełnie nijaki Demetri Martina, telewizyjny komik), ukrywający swoją homoseksualną orientację, mieszka w Nowym Jorku, ale w każde wakacje stara się pomóc rodzicom. Jako przewodniczący Izby Handlowej miasteczka Bethel zdobywa pozwolenie na organizację festiwalu muzycznego. Przypadkowo dowiaduje się z gazety, że pobliskie Wallkill odmówiło organizatorom Woodstocku. Eliot dostrzega w tym swoją szansę i dzwoni do Michaela Langa, głównego inicjatora wydarzenia ze swoją propozycją.

Tajwański reżyser, który "Tajemnicą Brokeback Mountain" pokazał jak z pozycji kogoś spoza USA można w inteligenty i świeży sposób spojrzeć na amerykańską mitologią, w przypadku legendarnego Woodstocku poległ. Okazało się bowiem, że Woodstock jest mitem bardziej nienaruszalnym niż mit kowboja. Słynny festiwal, który okazał się manifestacją kontestacji lat 60. XX wieku to dziś symbol, którego jakąś wizję ma każdy. Po kilkudziesięciu latach przeważnie złożoną z utartych stereotypów, sentymentów i obrazków, które przeniknęły do kultury popularnej. Tak jak cały ruch dzieci kwiatów.

"Taking Woodstock" nie wyszedł nawet sentymentalny, po prostu bezbarwny. Ang Lee rozsypuje puzzle, z których nic nie wynika. Są kolorowi hipisi i weterani wojny wietnamskiej ze swoimi traumami, Żydzi i młodzi nacjonaliści, geje i transwestyci (świetny Liev Schreiber jako Vilma), małomiasteczkowa społeczność ze swoimi przywarami, wrogością wobec nowego i kilkoma sympatycznymi staruszkami; są policjanci z kwiatkami w hełmach, jest i awangardowa grupa teatralna żyjąca w stodole państwa Teichberg, znajdzie się i miejsce dla włoskiej mafii. W końcu jest i rok 1969 z lądowaniem na księżycu i zamieszkami w pubie Stonewall w Nowym Jorku. Krótko mówiąc, kulminacja gorących lat sześćdziesiątych. Lee stylizuje zdjęcia na filmy z tego okresu, bawi się ówczesną konwencją, często dzieląc na kilka części ekran.

Paradoksalnie intryguje to, co pomiędzy, a właściwie to "taking(s)": bo czy Woodstock to uroczy symbol, czy może wydarzenie, na którym każdy chciał zarobić? Przyciąga ta odrobina goryczki w kolorowym pochodzie hippie, jak Michael Lang przylatujący helikopterem i prawnicy w limuzynach czy woda sprzedawana za jednego dolara, bo na "dzieciakach" można zarobić. Na końcu i tak wszystko zgarnia genialna Imelda Staunton w roli matki Eliota, Soni. Jako antypatyczna, poraniona przez wojnę uciekinierka z Syberii terroryzująca otoczenie, okazuje się najbarwniejszą i najtragiczniejszą osobowością w kolorowym, Woodstockowym pochodzie. Postacią osobną.

I tak po dwóch godzinach pozostało we mnie poczucie niedosytu. Chętnie bowiem obejrzałabym film, w którym zobaczyłabym to "epokowe" wydarzenie oczami takich ludzi, jak rodzice Eliota. Jak jego ojciec, który zdominowany przez swoją żoną po 40 latach życia z nią, odpowiada zapytany przez syna, dlaczego to wytrzymuje: "bo ją kocham". To ciche wyznanie bowiem bardziej do mnie przemawia niż wypisane na transparentach dzieci kwiatów krzykliwe hasła: "Peace, Love and Happiness".

4,5/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: USA | film | woodstock
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy