"Słudzy": Komunistyczno-katolicki horror [recenzja]

Kadr z filmu "Słudzy" /materiały prasowe

Hipnotyzujący i przerażający. Wizualna uczta. "Słudzy" Ivana Ostrochovský'ego wciągają widza w świat za murami seminarium w czasach komunistycznego reżimu i oplatają swoim mrokiem. Tam, gdzie miało być piękno, rozlewa się moralna zgnilizna. Tam, gdzie miał być Bóg, panoszą się polityka, hipokryzja i kolaboracja.

Zanim jeszcze pojawi się obraz, słyszymy urywki rozmów agentów. Jakie mają zadanie? Kto jest w niebezpieczeństwie? Dlaczego? Potem przychodzą ujęcia samochodu przemierzającego nocne pustkowie. Widzimy wiadukt, zbrodnię - trochę to inaczej wygląda niż w "Zagubionej autostradzie" Davida Lyncha, ale od razu wnosi do sali kinowej ten sam niepokój i grozę. Potem jeszcze on: starszy mężczyzna - Vlad Ivanov - ze znamieniem przed lustrem, i przeszywająca mózg muzyka - jakby z "Pi" Darrena Aronofsky'ego, tylko zabrakło wiertarki. Albo z "Lśnienia" Stanleya Kubricka... Z kolei czarno-białe kadry, wystylizowane i precyzyjnie zaplanowane, aktorsko zainscenizowane co do milimetra, natychmiast przynoszą skojarzenia z "Idą" - tym trafniejsze, że akcja rozgrywa się w innym kraju, ale w tym samym ustroju, a współscenarzystką jest Rebecca Lenkiewicz, która wcześniej pracowała z Pawłem Pawlikowskim.

"Słudzy" Ivana Ostrochovský'ego to wykwintna filmowa uczta, która łączy smaki wydawałoby się sprzeczne: moralitet filozoficzny i polityczny z kinem gatunkowym i artystycznym dramatem rozliczeniowym, noir z tragedią. Z każdą sceną coraz bardziej absorbuje. "To taki trochę horror katolicko-komunistyczny" - o swoim dziele mówił w czasie spotkania na festiwalu Nowe Horyzonty sam reżyser. Poświęcił mu sześć lat pracy, zainspirowany prawdziwymi wydarzeniami, w tym strajkiem głodowym, do którego doszło w jednym z seminariów w Czechosłowacji w 1980 roku, a także rozmowami z ludźmi, którzy w tym okresie w seminarium studiowali. "Wszyscy, co do jednego, mówili o poczuciu paranoi" - dodawał we wspomnianej rozmowie.

Reklama

Wstępując do seminarium Juraj (Samuel Skyva) i Michal (Samuel Polakovic) marzą o lepszym, piękniejszym świecie, bliżej Boga i wiary, piękna i dobra. Ten idealizm szybko zostaje bezlitośnie skonfrontowany z kościelno-polityczną rzeczywistością czasów komuny. W Czechosłowacji ten układ naprawdę nieładnie pachniał. Nie Bóg i wiara dyktują tu warunki, a esbecy i księża zjednoczeni w powołanej do życia w 1971 roku organizacji Pacem in Terris. Nie o pokój na świecie jej jednak szło, a o kontrolę i szpiegowanie środowiska duchownego i wspólnoty katolickiej. Pętla zacieśnia się na szyjach bohaterów. Nie ma tu "ziemi niczyjej", neutralnej. Nie ma teologicznego zgłębiania Pisma, ucieczki od brudu. "Musisz zrozumieć, że nie jesteśmy tu dla szczęścia" - usłyszy młody seminarzysta od starszego księdza. Trzeba zdecydować, po której ze stron chce się stanąć.  

Pozornie w "Sługach" nie dzieje się wiele, wiele się nie mówi, a jednak każde słowo przylega do widza, wychodząc poza portretowany świat ustroju, który - zdaniem reżysera - unieszczęśliwiał tak samo jego oficjeli i żołnierzy, jak i ofiary, sługi systemu i sługi Boga. "Dla mnie to raczej film o młodych idealistach, zmagających się z rzeczywistością, nie tylko za czasów komunizmu. Zawsze" - podkreślał na Nowych Horyzontach Ivan Ostrochovský. Tylko wielkie kino potrafi połączyć w wiarygodny sposób tak różne konteksty i formy, pytać jednocześnie o historię i teraźniejszość. Niezwykły film, wizualnie genialny, z którego obrazy i emocje na pewno pozostaną w widzu na lata.

8/10

"Słudzy" (Služobníci), reż. Ivan Ostrochovský, Słowacja, Rumunia, Irlandia, Czechy 2020, dystrybutor: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty, premiera kinowa: 5 marca 2021 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy