"Safari" [recenzja]: Na wakacjach

Kadr z filmu "Safari" /materiały prasowe

Pomysł na "Safari" narodził się podczas pracy nad poprzednim filmem tego kontrowersyjnego reżysera. Ulrich Seidl w obrazie "W piwnicy" umieścił kilka scen z myśliwymi, pozującymi ze swoimi trofeami. Ujęcia był tradycyjnie statyczne. Chodziło o przedstawienie bohaterów.

Jedna z par z poprzedniego filmu zostaje przeniesiona do "Safari". W ten sposób rozpoczyna się najnowsza "przygoda" austriackiego twórcy, który tym razem zaprasza nas na - jak sam to określa - wakacyjny film o zabijaniu.

Na początku jest dźwięk rogu. W pierwszym ujęciu jeden z myśliwych wzywa na polowanie. Na razie nikt nie myśli o afrykańskich krajobrazach. Chodzi o dość klasyczny obrazek rodem z europejskich scenek myśliwskich. Następnie akcja przenosi się już do Afryki. Nigdy nie pada nazwa kraju - wszyscy bohaterowie, podobnie jak większość widowni traktują ten kontynent jako całość. Nadal jest to tzw. czarny ląd - nie ma krajów, nie ma społeczeństw - są dzicy... Seidl ponownie nie ma żadnych skrupułów w traktowaniu swoich widzów. Każda kolejna scena to wstrząsające świadectwo zabawy białego człowieka z klasy średniej, który wreszcie ma szansę spełnić swoje marzenie o totalnej supremacji.

Reklama

To nie pierwszy raz, kiedy reżyser "Upałów" mierzy się z ciągotami postkolonialnego świata. W końcu trylogia "Raj", którą rozpoczynała część "Miłość", była opowieścią o seksturystyce białych. Tym razem pojęcie turystyki rozszerza się o aspekt całkowitej dominacji i bezczelnej próby zaznaczenia władzy.

W "Safari" struktura jest bardzo prosta. Scena po scenie obserwujemy, w jaki sposób kilku bohaterów (Niemcy i Austriacy) zabija kolejne zwierzęta. Każde zwierzę jest przeliczone na euro. Najbardziej zapada w pamięć "występ" pewnej czteroosobowej rodzinki z klasy średniej. Mama, tata, córeczka i synek uwielbiają "kłaść" zwierzęta w Afryce. Oni nie zabijają, bo to brzydko brzmi - oni je kładą. Mają swoje kodeksy zachowań, ale też swoje najskrytsze marzenia. Czują totalne podniecenie, odbierając życie niewinnym - aż do granic płaczu.

Słuchając ich opowieści o tym, jak pomagają przyrodzie mordując, ma się wrażenie, że to jest właśnie szczyt hipokryzji. Scena mordowania żyrafy, która umiera w agonii jest jednym z bardziej wstrząsających momentów. Państwo jedynie patrzą i triumfują. Czekają na pamiątkowe zdjęcie z łbem zwierzęcia na szyi - szczyt żenady.

Seidl i jego współpracownicy: współscenarzystka Veronica Franz i autor zdjęć Wolfgang Thaler bardzo dbają również o to, żeby w "Safari" pojawił się wątek rasistowski, który jest naturalnie związany z całym procederem wyjazdu na "afrykańską zabawę w strzelanie". Lokalni mieszkańcy stają się tłem całej akcji. Biali o nich mówią, biali ich oceniają, biali ich chwalą, biali mówią, jakie są różnice. Ten portret jest przerażający - przypomina eugeniczne teksty z początku XX wieku, w którym każdy "inny" był oceniany niczym okaz, często prezentowany jako eksponat.

Z drugiej strony polowanie to nie tylko strzelanie w chwale i miłe fotografie po akcie. Cały proceder jest związany również z tzw. brudną robotą - oprawianie zwierzyny, wypychanie itp. Nietrudno odpowiedzieć na pytanie, kto się tym zajmuje. Warto też zobaczyć, kto i jak na tym korzysta, bez względu na to, co mówią wszyscy bohaterowie "Safari". Wersja oficjalna bowiem brzmi: przyjeżdżamy tu w pokoju, nikomu nie zrobimy krzywdy, dzięki nam będziecie wreszcie kimś.

9/10

"Safari", reż. Ulrich Seidl, Austria 2016, dystrybutor: Against Gravity, premiera kinowa: 8 września 2017 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama