"Robinson Crusoe" [recenzja]: Dynamiczne kino z mądrym przesłaniem

"Robinson Crusoe" w animowanej wersji /materiały dystrybutora

Takie animacje są nam dziś szczególnie potrzebne. Dynamiczne, pomysłowe, inteligentne i niosące mądre, aktualne przesłanie.

Wariacja na klasyczną powieść Daniela Defoe wywraca do góry nogami myślenie o bezludnej wyspie. Samo określenie "bezludna" budzi negatywne skojarzenia. Bo gdzie nie ma człowieka, nie ma życia, cywilizacji. A więc takie miejsce musi być z założenia złe. Tak myśli większość. Tymczasem Vincent Kesteloot i Ben Stassen stwierdzili, że równie dobrze to klasyczny rozbitek mógł okazać się intruzem, zaburzającym sprawnie działający ekosystem takiej właśnie wyspy. I tak to na ekranie wygląda. Crusoe to niepożądany obcy, groźnie wyglądający imigrant, reprezentujący gatunek, którego dotychczasowi mieszkańcy - zgrana ekipa zwierzaków - wcześniej na oczy nie widziała.

Reklama

Robinsonada w tym przypadku to podróż w stronę oswojenia się z lękiem przed innym. Początkowo autochtoni zakładają, że strachu najłatwiej byłoby się pozbyć wraz z samym przybyłym. Chcieliby przegnać go, skąd pochodzi, nie wsłuchiwać się w jego problemy, nie nawiązywać żadnego kontaktu. W ich myśleniu inny równa się zły i niebezpieczny. Bóg wie, co takiemu w głowie siedzi, jakie zamiary tak naprawdę ma. Trzymają się od niego z daleka. Dla bezpieczeństwa.

A jednak - im dłużej przybysz przebywa na wyspie, tym trudniej go ignorować. Zna kilka absorbujących uwagę sztuczek, potrafi pokonać zagrażającego zwierzakom wroga, a na dodatek dysponuje przysmakami, których mieszkańcy nie mieli dotąd okazji skosztować. Następuje przełom w dyplomacji - dochodzi do próby kontaktu. Pierwsze spotkanie nie wypada może zbyt fortunnie, ale kolejne prowadzą w końcu do zwalczenia wzajemnych uprzedzeń i znalezienia wspólnego języka. O tym ten film jest. Pokazuje, że na daniu komuś szansy więcej można zyskać niż stracić. Uświadamia też najmłodszym, że uprzedzenia do obcych wpisane są w naturę człowieka. Trzeba więc nad nimi zapanować tak samo jak nad innymi instynktami, które uniemożliwiają nam symbiotyczne życie na tej skąpanej w słońcu planecie.

Zalety "Robinsona Crusoe" nie kończą się na aktualnym, ważnym przesłaniu. Dotyczą też techniki, w jakiej animacja jest wykonana. Sceny rozgrywające się na okręcie podczas sztormu to prawdziwy majstersztyk. Właściwie trudno odróżnić, czy powstały jako animacja, czy dokumentalne zdjęcia z prawdziwej burzy morskiej. W ślad za wysoką jakością techniczną idzie wciągający scenariusz i zabawne dialogi. Fabuła nie daje sobie czasu na złapanie oddechu. Gna do przodu - gag goni gag, dynamika nie traci tempa przez chwilę. Na seansie nie sposób się nudzić, a przy okazji można się sporo nauczyć. Rodziców uprasza się o pozostanie z pociechami na seansie.

7/10

"Robinson Crusoe", reż. Ben Stassen, Vincent Kesteloot, Francja, Belgia 2016, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa: 4 marca 2016

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy