Reklama

"Robert Makłowicz" w Kotle Stalingradzkim

"Kucharze historii" ("Ako sa varia dejiny"), reż. Péter Kerekes, Słowacja 2009, dystrybutor, premiera kinowa 3 września 2010 roku.

Jeśli ktoś nie wierzy, że połączenie dokumentu historycznego z poradnikiem kulinarnym może być zabawne, polecam pójście do kina na słowackich "Kucharzy historii".

Kiedy wojskowy helikopter leci z przywiązaną do podwozia kuchenką polową, nie jest to może śmieszne. Kiedy jednak maszyna robi to samo w rytm najsłynniejszej partii wagnerowskiej "Walkirii", wykorzystanej przez Francisa Forda Coppolę w "Czasie apokalipsy", sprawa wygląda zupełnie inaczej. Gdyby to Słowacy zrobili film o wojnie w Wietnamie, na członków Vietcongu zamiast napalmu spadłaby zapewne gorąca grochówka. Rozpoczynając "Kucharzy historii" od sceny jawnie parodystycznej wobec dzieła Coppoli, twórcy zza południowej granicy chcą wyraźnie powiedzieć: to nie będzie film, który publiczna telewizja wyświetli w rocznicę wybuchu II wojny światowej.

Reklama

"Kucharze historii", autorstwa Petra Kerekesa, opowiadają o kilku konfliktach zbrojnych XX wieku od niespotykanej do tej pory w kinie dokumentalnym strony, kuchni - polowej oczywiście. Dzięki żołnierzom-kucharzom poznajemy opowieści z zaplecza sześciu operacji zbrojnych, m.in. II wojny światowej, inwazji Układu Warszawskiego na Czechosłowację, czy konfliktu na Bałkanach. Głównym środkiem budującym napięcie nie są tu jednak, dozowane z matematyczną precyzją, kolejne "sensacje kuchni XX wieku", a narastający poziom absurdu, który apogeum osiąga w ostatniej scenie filmu, gdzie cudem ocalony z katastrofy łodzi podwodnej kucharz, na zalewanej przez fale przypływowe plaży, gotuje niewidzialny obiad dla swych tragicznie zmarłych kolegów. Szalony, groteskowy pomysł łączy się tu z prawdziwie smutną i dramatyczną historią.

Kiedy spojrzymy na życiorys reżysera - Petra Kerekesa - wszystko staje się jasne. To artysta urodzony i wykształcony w ojczyźnie wojaka Szwejka. Swego czasu prażanin Jan Hrebejk, którego "Czeski błąd" właśnie zadebiutował w polskich kinach, zdradzał sekrety produkcji filmów w byłej Czechosłowacji: "po prostu, gdy historia staje się zbyt tragiczna, dodajemy trochę humoru, a gdy zbyt zabawna, trochę dramatu". Reżyser "Kucharzy historii" wyznaje tę samą zasadę.

Interesujący jest przepis na film dokumentalny Kerekesa. Wzorem Roberta Makłowicza, u boku ekranu zawsze podaje przepisy kulinarne. Ile tysięcy ton mąki potrzeba, by upiec chleb dla wschodniego skrzydła niemieckiej armii, a ile łopat pieprzu do przyrządzenia coq au vin dla 500 tysięcy żołnierzy francuskich? Przyrządzenie każdego dania wojskowi kucharze, jak ich telewizyjni odpowiednicy, kwitują stwierdzeniem: znakomite!

Kerekes nie serwuje nam ciężkostrawnych "gadających głów", opowiadających o wojennym gulaszu w zaciszu domowej biblioteczki. Jego żywiołem jest inscenizacja. Z węgierskim kucharzem o pikantnej kiełbasie, którą ten gotował dla okupantów radzieckich, rozmawia podczas zarzynania świniaka; z Chorwatem dyskutuje w zaaranżowanej scenerii pola minowego, po którym cały czas przechadzają się saperzy. Czasem inscenizacja staje się jednak irytująca - niektórym scenom brakuje właściwej dokumentom spontaniczności. Rekompensuje to jednak wybór bohaterów filmu - pozornie neutralne zdania padające z ich ust, odsłaniają prawdę nie tylko o kuchni, ale o wojnie i życiu w ogóle.

Na koniec jeszcze ostrzeżenie: nieprzyzwyczajonym do widoku ćwiartowanych prosiąt i patroszonych kogutów, niesmaczne mogą wydać się niektóre partie filmu, których reżyser nie unikał. Całe szczęście ryzyko zakrztuszenia się popcornem zostało zminimalizowane przez właścicieli multipleksów, którzy nie wyświetlają "Kucharzy". Słowackiego dokumentu szukać musicie w mniejszych kinach. Sądzę, że warto spróbować. Smacznego!

7/10

Piotr Klonowski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: film
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy