​"Psychobitch": Taniec nie do rytmu [recenzja]

Kadr z filmu "Psychobitch" /materiały prasowe

Marius (Jonas Tidemann) jest najbardziej lubianym chłopakiem i najlepszym uczniem w klasie. Odnosi spore sukcesy w biegach narciarskich, o czym świadczą eksponowane w pokoju trofea. Nie jest przy tym ani typem kujona, ani tym bardziej pozera. Wręcz przeciwnie. To postać raczej nieśmiała i wycofana, nudna i nijaka, zachowująca się zawsze przewidywalnie i przyzwoicie. Robi to, czego się od niego oczekuje, także wtedy, gdy tego nie chce (dość znamienna jest jedna z pierwszych scen, w której z zażenowaniem czyści szkolną muszlę klozetową z obawy, że następna osoba korzystająca z toalety, pukająca już zresztą do drzwi, mogłaby pomyśleć, że to on zostawił za sobą bałagan).

Pewnego dnia chłopak proponuje prowadzącemu zajęcia, by do egzaminów końcowych przygotowywać się w dwuosobowych grupach, pragnąc w ten sposób zbliżyć się do Lei (Saara Sipila-Kristoffersen), dziewczyny, w której się podkochuje. Belfer przystaje na jego prośbę, ale niespodziewanie paruje go z Fridą (Elli Rhiannon Müller Osbourne), buntowniczką z wyboru, nastolatką mającą za sobą nieudaną próbę samobójczą, stałą bywalczynię gabinetów psychiatrycznych oraz obiekt kpin wśród rówieśników.

Reżyser Martin Lund portretuje w "Psychobitch" młodzież, którą określić można jako generację perfekcjonistów. Główny bohater jest jak z obrazka. Wiedzie cudowne życie. Wychowywany jest niemal pod kloszem. Chucha się na niego i dmucha. Matka, od rana ćwicząca jogę, załatwi wszystko, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba. Nie mniej zaangażowany w wychowanie syna jest ojciec, obdarowujący dziecko komplementami. Rodzice chwalą się osiągnięciami Mariusa przy każdej możliwej okazji, co z kolei skrajnie go przytłacza. Świadczy o tym najtrafniej moment, w którym znajomi rodziny przepytują go z angielskich słówek, szczerze wiwatując po każdej dobrej odpowiedzi. Gdy chłopak może wreszcie pójść do swojego pokoju, pada wycieńczony na łóżku, wypompowany bardziej niż po niejednym treningu na mrozie.

Reklama

Równolegle Lund przygląda się palącej bolączce, która dotyka nadopiekuńczą Norwegię, "najlepszy kraj na świecie", a mianowicie plagę samobójstw, zwłaszcza wśród nastolatków, z roku na rok - jak wykazują statystyki - rosnącą. Reżyser stara się z wyczuciem przedstawić dorastających ludzi, którzy pod presją oczekiwań społeczeństwa, decydują się na najbardziej radykalne kroki. Frida, której charakter - chyba aż nazbyt ostentacyjnie - ulokowany zostaje na przeciwległym biegunie względem Mariusa, jest impulsywna i nieprzewidywalna, a swoim zachowaniem łamie wszelkie zasady. Na pytanie chłopaka, dlaczego chciała się zabić, odpowiada, że byłoby wspaniale, gdyby istniał jeden powód. Dziewczyna uważa się za porażkę, osobę gorszą od innych, czemu w żaden sposób nie sprzyja fakt, iż inni już nawet nie muszą dążyć do perfekcji, bo zdążyli ją osiągnąć, przynajmniej na pierwszy rzut oka, jeszcze przed pójściem do liceum.

Hormony i emocje zawsze biorą tu górę. Jak można się spodziewać, ich relacja nabiera z czasem rumieńców - młodzi zbliżają się do siebie, zaczynają nadawać na tych samych falach, co paradoksalnie najciekawiej zaprezentowane zostaje w szalonej próbie tańca nie do rytmu. On uczy ją samoakceptacji, ona zaś pomaga mu przekroczyć niewidzialne granice. Bohaterka zresztą wbija kij w mrowisko, pokazując wszystkim kolegom i koleżankom z klasy, wyjątkowo porządnej młodzieży, jak żyć.

Norwegia to miejsce, w którym żyją najszczęśliwsi ludzie globu. Dobrze zarabiając i funkcjonując na wysokim poziomie, mówią o sobie, że są zadowolonymi łososiami. Ten wizerunek zawiera jednak rysy. Okazuje się bowiem, że w świecie, w którym rodzicom zależy po prostu na tym, by ich dzieci były najlepsze, młodzież mierzy się z trudnościami często nie do przeskoczenia. Nie powinno więc dziwić, że próbują się buntować. Lund dobrze wie, jak wyglądają norweskie realia. Sympatyzując z tymi najbardziej poszkodowanymi przez rosnące oczekiwania, trafia w punkt, jeśli chodzi o analizę pewnego zjawiska socjologicznego. Nie zmienia to faktu, że twórca nie eksploruje wystarczająco tematu, a jego bohaterowie, choćby i kontestowali społeczny rytm w stopniu maksymalnym, to są jednak tak samo nijacy, jak reprezentujący ich Marius.

6/10

"Psychobitch", reż. Martin Lund, Norwegia 2019, dystrybutor:, premiera kinowa: Bomba Film, 6 listopada 2020 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy