Reklama

PRL i postmodernizm

"Rewers", reż. Borys Lankosz, Polska 2009, Syrena Films, premiera kinowa: 13 listopada

Nikt w polskim kinie nie wpadł dotychczas na pomysł, żeby na czasy PRL-u spojrzeć z perspektywy postmodernizmu. Dlatego "Rewers" Borysa Lankosza według pomysłu i scenariusza Andrzeja Barta tak łatwo zachwyca zwiewną świeżością.

Ogląda się ten film z lekkim niedowierzaniem. Tak błyskotliwego, inteligentnego, żywego, bezpretensjonalnego i zabawnego kina rodzima kinematografia jeszcze nie widziała. Do tego "Rewers" sprawia wrażenie dzieła całkowicie kompletnego, jego warsztatowa maestria widoczna jest bowiem w każdym elemencie filmowego rzemiosła. Zdaje się, że ten film nie ma po prostu słabych punktów.

Reklama

Jeśli jednak musielibyśmy pokusić się o szczególne wyróżnienie jakiegoś elementu, na pierwszy plan wysuwa się scenariusz Andrzeja Barta. To literacki majstersztyk, od pierwszego dialogu - bohaterowie filmu mówią mocno stylizowanym językiem - znać pióro wytrawnego pisarza. Tekst "Rewersu" jest taką perełką, że wydawać by się mogło, że nie można tego zepsuć. A jednak! Jeśli przyjrzeć się filmowi dokładniej okazuje się, że na debiutującego reżysera czekało kilka pułapek.

Przede wszystkim mógł ten film Lankosz zepsuć aktorsko. Tak jaskrawy tekst dawał odtwórcom głównych ról znakomite pole do gwiazdorskich szarż. Nie można było do tego dopuścić. Musieli oni grać zarówno w konwencji, czyli lekko "przerysowując" swe role, a równocześnie zachowywać pełną powagę odtwarzanych kreacji. Doprawdy, subtelne przesunięcie akcentów mogłoby sprawić, że "Rewers" stałby się tylko zabawnym pastiszem. Jak się jednak wybiera takich aktorów, jak Agata Buzek i Marcin Dorociński - obydwoje zostali za swe kreacje wyróżnieni na festiwalu w Gdyni - to połowę sukcesu ma się w kieszeni. Ale praktycznie każda rola w "Rewersie" jest aktorskim popisem - Adamowi Woronowiczowi wystarczyło kilka minut obecności na ekranie, by krótką aktorską etiudą nieomal skraść cały film.

Zachwycające są w "Rewersie" także utrzymane w cudownej stylizacji na lata 50. zdjęcia Marcina Koszałki oraz żywa, nadająca temu filmowi specyficzny rytm i puls jazzowa muzyka Włodka Pawlika (niby słychać ilustracyjnego Komedę, ale też jakby był w tym sensacyjny Schifrin). Wreszcie, mistrzowska charakteryzacja pod kierownictwem legendarnego Waldemara Pokromskiego.

Sukcesem Lankosza (to była kolejna czyhająca na niego pułapka) jest wyniesienie swojego filmu ponad poziom zwykłej parodii. Jasne, że postać grana przez Marcina Dorocińskiego przypomina Humphreya Bogarta, a kreowana przez Agatę Buzek Sabina momentami wydaje się siostrą Amelii Poulain. Kinofilia Lankosza oraz Barta (proszę przeczytać jego ostatnią powieść "Fabryka muchołapek", by przekonać się, że zna i kocha kino) nie jest jednak popisową żonglerką filmowymi cytatami (choć Lankosz prowadzi nas przez swój film co rusz zmieniając gatunkowe konwencje). To raczej wyraz ich wielkiej fascynacji X muzą. Wyczulony widz zauważy, że "Rewers" rozpoczyna się od ujęcia migoczącej wiązki światła w sali kinowej. Sabina siedzi w kinie. Wszyscy siedzimy w kinie.

Jest jednak w "Rewersie" pewien zgrzytliwy aspekt. Chodzi o wątek współczesny, który twórcy wprowadzają w połowie filmu, by zakończyć nim całą historię. Ja wiem, że to dla dydaktyki całej opowieści sprawa o niebagatelnej wadze. Rozumiem szczere intencje, doceniam zamysł - domknąć tą opowieść zgrabną klamerką teraźniejszości. Ale to kolorowe dopowiedzenie, odsłaniające drugą stronę "Rewersowego" medalu, nijak nie może być przeze mnie wzięte za dobrą monetę.

8/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Lankosz | film | Polska Rzeczpospolita Ludowa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy