Reklama

"Pod opieką wiecznego słońca" [recenzja]: Korea Północna od środka

Na rozległych ulicach Pjongjangu nie ma korków. Zresztą samochodów też nie. Powietrze tu jakieś czystsze, bardziej przezroczyste, ale mimo to zieleń nie wypiera wszechobecnej szarości. Ludzie kłaniają się pomnikom, które przedstawiają wielkich władców kraju. Do szacunku do wszystkiego, co wiąże się z ojczyzną i jej przywódcami, są przygotowywani od małego.

Na rozległych ulicach Pjongjangu nie ma korków. Zresztą samochodów też nie. Powietrze tu jakieś czystsze, bardziej przezroczyste, ale mimo to zieleń nie wypiera wszechobecnej szarości. Ludzie kłaniają się pomnikom, które przedstawiają wielkich władców kraju. Do szacunku do wszystkiego, co wiąże się z ojczyzną i jej przywódcami, są przygotowywani od małego.
Kadr z filmu "Pod opieką wiecznego słońca" /materiały dystrybutora

Zajęcia w koreańskiej szkole mają jeden cel: wykształcić podległych obywateli, przekonanych, że żyją w kraju idealnym. Jak w każdym totalitaryzmie, służy do tego przekonywanie o bohaterskich zasługach każdego z przodków lidera kraju.

To rzeczy niby oczywiste. Nie trzeba być w Korei Północnej, żeby uświadomić sobie, że codzienność tego kraju w taki właśnie sposób wygląda. Jednak dzięki dokumentowi Witalija Manskiego możemy nabrać o tym pewności. Twórca oszukał koreańskie władze. Zaproponował im film na temat codzienności kraju. Reżyser miał spędzić czas z typową rodziną i zarejestrować jej zwyczajne życie. Scenariusz był po stronie Koreańczyków. Manski nie miał prawa do ingerowania w niego.

Reklama

Nie trzeba było jednak żadnej ingerencji, by obnażyć napędzającą Koreę Północną machinę propagandy. Jedyne, co Manski przeskrobał, to niewyłączanie kamery. Wszystko widać czarno na białym: oglądamy, jak watażkowie ds. propagandy dyrygują życiem i zachowaniem bohaterów.

Kilka scen naprawdę ściska za gardło. Jak choćby ta, w której mają zasiąść do wystawnej kolacji. Idea jest taka, by przekonać zachodniego widza, że podobne posiłki to w Korei Północnej norma. Tymczasem nikt z osób przy stole nie wie, jak się zachować. Nie mają odwagi nawet wyciągnąć ręki w stronę jedzenia. Nie ulega wątpliwości, że podobnego splendoru nie widzieli nigdy wcześniej.

Aktorami zresztą są Koreańczycy marnymi. Zaszczuci, przestraszeni, nie wytrzymują czasami napięcia. Zdradzają ich nerwowe tiki, dziewczynka w pewnym momencie wybucha płaczem, jej rodzice są nieustannie instruowani, żeby śmiać się częściej, bardziej, szczerzej. Mimowolną metaforą kraju stają się zajęcia z gimnastyki. Odbywają się codziennie rano, na ulicach, na blokowiskach, wszędzie. Z głośników płyną kolejne polecenia: siad, pajacyk, padnij, powstań. Cały naród, niezależnie od stosunku do sportu ani kondycji psychicznej i fizycznej, pokornie je wykonuje. Na wszelki wypadek siląc się na uśmiech.

Chociaż absurdy Korei Północnej wydają się świetnym materiałem na surrealistyczną komedię, w czasie seansu "Pod opieką..." do uśmiechu trudno jest się zmusić. I chociaż dokument Manskiego powstał nielegalnie, wbrew intencjom władzy, to po jego seansie nasuwa się pytanie, czy aby na pewno. Bo czy Kim Dzong Unowi, a wcześniej jego poprzednikom, nie chodzi o to, żeby na myśl o jego kraju przechodziły nas ciarki?

8/10

"Pod opieką wiecznego słońca" (V paprscích slunce), reż. Witalij Manski, Łotwa, Rosja, Niemcy, Korea Północna, Czechy 2015, dystrybutor: Against Gravity, premiera kinowa: 1 lipca 2016 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama