Reklama

"Papierowe miasta" [recenzja]: Idę przez chwilę naprzód, żeby zawrócić

Twórcy znakomitego filmu dla młodzieży "Gwiazd naszych wina" (2014) wprowadzają na ekrany kin kolejny, nieoczywisty film o nastolatkach. "Papierowe miasta", druga ekranowa adaptacja powieści Johna Greena, wymyka się stereotypom i zaskakuje zwrotami akcji. Dawno nie było też na ekranach młodzieżowego filmu, z taką czułością dotykającego wspomnień widzów, którzy drzwi liceów zamknęli za sobą przed laty.

Twórcy znakomitego filmu dla młodzieży "Gwiazd naszych wina" (2014) wprowadzają na ekrany kin kolejny, nieoczywisty film o nastolatkach. "Papierowe miasta", druga ekranowa adaptacja powieści Johna Greena, wymyka się stereotypom i zaskakuje zwrotami akcji. Dawno nie było też na ekranach młodzieżowego filmu, z taką czułością dotykającego wspomnień widzów, którzy drzwi liceów zamknęli za sobą przed laty.
Kadr z filmu "Papierowe miasta" /materiały prasowe

Młodzi bohaterowie powieści Johna Greena mają do siebie dystans i dużo poczucia humoru. Na tym polega ich fenomen. Umieją posługiwać się ironią, ale mają też świadomość, że poszukiwanie tożsamości to długi proces. Nie składają się na niego tylko cudowne odkrycia, ale i nie jest to czas zarezerwowany wyłącznie dla rozczarowań. O ile nastoletni bohaterowie nie zawsze zdradzają wystarczająco dużo wprawy w operowaniu kontrastami, o tyle opowiadający o nich John Green, Scott Neustadter oraz Michael H. Weber (autorzy ekranowej adaptacji powieści) i Jake Schreier - reżyser "Papierowych miast" perfekcyjnie malują portrety mądrych dzieciaków, które w szalony sposób wkraczają w dorosłe życie.

Reklama

Schreier ma wielki talent do patrzenia na sprawy i wyświechtane gatunki filmowe z niebanalnej perspektywy. Jego debiutancki "Robot i Frank" (2012) był filmem science-fiction, którego akcja rozgrywała się w starym domu pod Nowym Jorkiem i zamiast marzeń o kosmosie wzbudzał nostalgiczne wspomnienia młodości. Analogiczne działanie mają "Papierowe miasta". W historii o nastolatkach, małym amerykańskim miasteczku i wielkiej przygodzie kryje się przepięknej natury melancholia; tęsknota za telewizyjnymi serialami z lat dziewięćdziesiątych i doświadczeniami z czasów, w których młodość znaczył bunt, fascynacje muzyką, poezją Walta Whitmana i wiarą, że można żyć inaczej, niż wszyscy.

Margo (Cara Delevingne) jest tej wiary uosobieniem. Ideałem. W jej głowie kłębi się od szalonych pomysłów, w głosie nie pobrzmiewają nuty zwątpienia w decyzje podejmowane na przekór światu. To najpopularniejsza dziewczyna w szkole, ale nie ma nic wspólnego z filmowymi liderkami licealnych klik - przewidywalnymi, nudnymi, utrzymującymi pozycję dzięki urodzie. Energia i buntownicza aura Delevingne promowana w mediach ciekawie koresponduje z postacią Margo, która pielęgnuje w sobie tajemnice. To w nich od najmłodszych lat kocha się Quentin (Nat Wolff). Aktor, który kradł sceny, w jakich się pojawiał w "Gwiazd naszych wina", w "Papierowych miastach" pokazuje, jakim dysponuje talentem. Wolff obdarza Q. mnóstwem pasji i zaraźliwą dla widza determinacją. Kiedy po nocy, jaką Q. wspólnie z Margo spędza w mieście dziewczyna znika, niczego nie pragnie się bardziej, niż tego, czego chce Quentin - odkrycia jej tajemnic.

Schreier stawia nas w pozycji chłopaka święcie wierzącego, że Margo wybrała go na swojego bohatera - księcia na białym rumaku, który wyruszy w podróż z pantofelkiem w dłoni i kiedy odnajdzie księżniczkę, wszystkie jej sekrety zostaną wyjawione, a para będzie żyła długo i szczęśliwie. Taka historia musi być wpisana w konwencję kina drogi i dzięki temu nabiera tempa. Podobnie jak Margo dla Q., Green w powieści i Schreier w filmie zostawiają mnóstwo wskazówek dla widzów. Kiedy młodsi z wypiekami na twarzach kibicują bohaterom, starsi już przeczuwają, że piękne wizje mogą być wyłącznie romantyczną ułudą. Są jak tytułowe papierowe miasta - fikcyjne miejsca, które dawniej kartografowie umieszczali na rysowanych przez siebie mapach w roli autorskiego znaku, żeby zapobiec plagiatom swoich prac.

Postać Margo służy podobnemu celowi. Jest oryginalnym znakiem rozpoznawczym tej historii, pełnym tajemnic rajem; Q. nazywa ją swoim cudem. Łatwo ją sobie wyobraził, równie łatwo może stracić. Mit o Margo może pęknąć jak bańka mydlana dotknięta palcem; jak marzenie zderzające się z rzeczywistością. Nie ma w tym jednak nic smutnego. Ten rodzaj ciekawego dystansu, jaki tworzy się wraz z odkryciem, że oglądając film Schreira nie możemy liczyć na typowe rozwiązania znane z filmów dla młodzieży nie sprawia, że "Papierowe miasta“ są mniej wciągające. Wręcz przeciwnie. To film, któremu poddajemy się bez walki. Mamy bowiem poczucie, że nad nastolatkami, które spontanicznie rzucają wszystko, by odnaleźć to, co dla nich w życiu najważniejsze, czuwa ktoś mądry. Utalentowany reżyser, który nie pozwoli na to, byśmy wyszli z kina rozczarowani obrotem zdarzeń.

8/10

"Papierowe miasta", reż. Jake Schreier, USA 2015, dystrybutor: Imperial CinePix, premiera kinowa: 31 lipca 2015 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Papierowe miasta
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy