Reklama

Obsesyjna fascynacja i śmierć w finale

"Śmierć w Wenecji" ("Morte a Venezia"), reż. Luchino Visconti, Francja/Włochy 1971, dystrybutor Vivarto, premiera kinowa 23 lipca 2010 roku.

Na ekrany polskich kin wraca po latach arcydzieło Luchino Viscontiego "Śmierć w Wenecji", inspirowane twórczością Tomasza Manna i wątkami z życia Gustava Mahlera. To mistrzowski przykład kina sensualnego.

Visconti po raz kolejny (wcześniej chociażby w "Lamparcie" i "Zmierzchu bogów", później w "Portrecie rodziny we wnętrzu") analizuje procesy rozpadu, niszczenia, starzenia się, umierania. Bohaterem adaptacji opowiadania Tomasza Manna jest wybitny kompozytor Gustav von Aschenbach (niezapomniany Dirk Bogarde) - wypalony, zniszczony przez życie, samotny i zgorzkniały artysta, będący w okresie kryzysu twórczego. W Wenecji spotyka polskiego młodzieńca Tadzia, którego zaczyna darzyć platonicznym uczuciem. Niemal obsesyjna fascynacja chłopięcym urokiem, młodością, niewinnym erotyzmem, nieskalanym pięknem doprowadzają go do śmierci na oblanej słońcem plaży.

Reklama

Śmierć człowieka i artysty, śmierć kultury, śmierć miasta - śmierć w filmie Viscontiego jest wszechobecna, jej smród unosi się nad opustoszałą przez epidemię cholery Wenecją. Jedno z najpiękniejszych miejsc świata jest tu siedliskiem choroby, a jednocześnie symbolem hipokryzji i niepogodzenia się z przemijaniem. Tak jak Aschenbach, który by ukryć wyczerpanie oraz oznaki starzenia i choroby nakłada na twarz grubą warstwę wielobarwnego makijażu, tak od wieków podtapiana Wenecja nakłada na siebie kostium historycznego piękna. Brud, popękane i obdrapane budowle, rozpadające się kamienice giną w natłoku luksusowych hoteli i tłumie pięknych dam przechadzających się w białych sukniach po plaży. Jednak śmierć bądź rozpad dotkną wszystkich i wszystko - Visconti cicho drwi z tych desperackich prób ucieczki przed nieuniknionym.

"Śmierć w Wenecji" to film prowadzony niespiesznie, melancholijnie, sennie. Visconti stworzył coś na kształt hipnotycznej podróży w zakamarki podświadomości Aschenbacha - odkrywamy obsesje, frustracje i pragnienia artysty. Dlaczego "odkrywamy"? Gdyż niewiele jest tu nam powiedziane wprost. Visconti precyzyjnie buduje atmosferę każdego ujęcia poprzez drobne gesty, spojrzenia bohaterów, delikatne ruchy kamery, dźwięki otoczenia, architektoniczne detale - każdy element weneckiego pejzażu jest tu niezwykle istotny. Słowa są najmniej ważne, liczą się uczucia, emocje, obrazy.

Film Viscontiego to piękna opowieść o spotkaniu starości, niemocy, aż w końcu śmierci, z tryskającą energią młodością, kształtującym się życiem. Aschenbach jest zafascynowany Tadziem, lecz w tej przedziwnej obsesji nie skrywają się tylko erotyczne żądze, lecz także pragnienie odebrania chłopcu jego młodzieńczej energii. Gustav pragnie jej tak bardzo, że nie zważając na ostrzeżenia o rozprzestrzenianiu się epidemii wędruje po ulicach miasta, by być jak najbliżej chłopca. Jego bliskość daje mu złudne poczucie obcowania z czymś boskim, nieśmiertelnym, absolutnie pięknym.

"Śmierć w Wenecji" jest jednym z najwspanialszych traktatów o przemijaniu w dziejach kina. To gorzka, niełatwa w odbiorze, bogata w znaczenia i kulturowe odniesienia historia o istocie piękna i życia, o tęsknocie za młodością, która wiąże się tu nie tylko z fizycznością, lecz również artystycznym potencjałem, ginącym bezpowrotnie gdzieś w otchłani mknących dekad. Wielkie kino.

9/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: nie żyje
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy