"Nie ma mowy!" [recenzja]: Przyjemnie i przewidywalnie

Rebecca Hall i Jason Sudeikis w filmie "Nie ma mowy!" /Best Film /materiały dystrybutora

Co jakiś czas na ekranach kin pojawiają się takie historie o miłości. Bezpieczne, sympatyczne, z happy endem. Główni bohaterowie na początku działają sobie na nerwy, a po kilku spotkaniach zaczynają czuć do siebie miętę. Zakochują się, bo miłość w takich produkcjach jest nieunikniona.

Główną bohaterką "Nie ma mowy!" jest Hanna (Rebecca Hall), wdowa po znanym muzyku, która wciąż nie może się uporać z jego stratą. Schowana w zaciszu ich wspólnego domu próbuje napisać biografię zmarłego męża. Popularność ukochanego nie daje jej jednak spokoju i czyha na nią na każdym kroku (na ulicy, w sklepie, a nawet na cmentarzu, gdzie zbiera prezenty od wiernych fanek). Powrót do formy, tak jak i pisanie biografii, średnio jej wychodzi, ale w mieście pojawia się pomoc - nowojorski pisarz (Jason Sudeikis), który interesuje się jej mężem. 

Reklama

Andrew i Hanna na początku nie przypadną sobie do gustu, ale decyzja o wspólnym pisaniu będzie miała swoje konsekwencje. Czy muszę dodawać, co zdarzy się później? Niestety nawet jakbyście bardzo chcieli, ten film w tym względzie nie zaskoczy, bo wpisuje się w typowy schemat kina romantycznego i historii o "zaczynaniu życia od nowa". "Nie ma mowy!" w tym względzie przypomina "Zacznijmy od nowa" z Keirą Knightley i Markiem Ruffalo. Z jedną uwagą, że ten ostatni jest bardziej kinem obyczajowym z dużą ilością muzyki, która zmienia życie na nowo, a w "Nie ma mowy!" punkt ciężkości został postawiony zupełnie gdzie indziej - na miłość, która zmienia.

"Nie ma mowy!" to dzieło debiutanta, co niestety niestety widać. Po 30 minutach film zaczyna zwyczajnie nudzić. Co więcej, ciężko uwierzyć w uczucie rodzące się między głównymi bohaterami/aktorami. Hall jest urocza i z powabem gra nieśmiałą, a Sudeikis jak zwykle jest zabawny, ale między nimi nie ma chemii, która jest niezbędna przy tego typu historiach. "Nie ma mowy!" niczym nie zaskakuje, jest jak wizyta u dawno niewidzianej cioci, której sam widok przypomina wszystko, co z nią związane. Jest przyjemnie, miło, ciepło, ale powtarzalnie i mdło. Czegoś w tej produkcji zabrakło. Scenariusza? A może pracy reżysera z głównymi aktorami? Wydaje się, że trochę jednego i drugiego.

"Nie ma mowy!" to lekka, luźna, ale też przewidywalna i momentami nudna, typowo amerykańska opowiastka o miłości. Gdzieś w tle mamy muzykę, ale jest jej niewiele. Pojawiają się też poważne rozmowy o życiu, godzeniu się ze stratą i podążaniu za głosem serca. Film ma momenty zabawne i wzruszające, ale żadne nie doprowadzą was do łez. Letnia miłość, letni humor i letni film.

5/10

"Nie ma mowy!" [Tumbledown], reż. Sean Mewshaw, USA, Kanada 2015, dystrybutor: Best Film, premiera kinowa: 5 sierpnia 2016

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Nie ma mowy!
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama