"Nie jestem czarownicą" [recenzja]: Życie kobiet

Maggie Mulubwa w filmie "Nie jestem czarownicą" /materiały prasowe

Debiut Rungano Nyoni, walijskiej reżyserki o zambijskich korzeniach, przepracowuje trudne tematy w dowcipny sposób, trafiając jednak często w czułe punkty. "Nie jestem czarownicą" to absurdalna tragikomedia o mizogini, współczesnym niewolnictwie i postkolonializmie.

Na zambijskiej prowincji pewna osierocona 9-latka Shula zostaje posądzona o czary i wysłana do obozu czarownic. Kilkadziesiąt kobiet w różnym wieku żyje tam w izolacji i jest wykorzystywana do niewolniczej pracy. Każda z nich ma do pleców przywiązaną białą wstęgę połączoną ze słupem, by nie mogła odlecieć. Za ucieczkę grozi przemiana w kozła.

Jednocześnie miejsce to stanowi również atrakcję dla zachodnich turystów, będącą niejako potwierdzeniem ich wyobrażeń na temat "zacofanej" Afryki, żyjącej zabobonami. Kobietami opiekuje się lokalny polityk, pan Banda, który na pracy kobiet zbija dobry interes. W małej dziewczynce dostrzega potencjał na zarobienie dodatkowych pieniędzy.

Reklama

Debiut Nyoni jest na początku stawiać nas w dość niekomfortowej sytuacji. Reżyserka wykorzystuje stereotypy i ograne obrazy Afryki, by stworzyć swój dość unikalny, impresjonistyczny, często zabawny język. Vide jedna z pierwszych scen ukazująca kobietę niosącą baniak wody na głowie, obrazek często spotykany w reportażach z Afryki. U Nyoni kobieta zamiast z gracją nieść ów baniak, z wielkim hukiem przewróci się na środku drogi.

Na początku silne poczucie poprawności politycznej rodziło we mnie wewnętrzny bunt wobec tego, co Nyoni proponuje. Warto jednak uzbroić się w cierpliwość i otworzyć na to, co "Nie jestem czarownicą" oferuje. Historia Shuli przeskakuje z jednej sceny do drugiej i staje się krytyką zarówno afrykańskiej rzeczywistości, jak i zachodniego społeczeństwa. Z pozoru banalna, acz zabawna historia ma w sobie moc dzięki mieszance absurdu, satyry, realizmu magicznego, ostrej społecznej krytyki i gorzkiego humoru.

Sama postać Shuli jest jedynie pretekstem, jej historia budowana jest z kolejnych luźnych epizodów, ale pięknie fotografowane ujawniają kolejne znaczenia. "Nie jestem czarownicą" jest bowiem historią o różnych formach eksploatacji - eksploatacji słabych i biednych przez ludzi władzy, kobiet przez mężczyzn, ubogich krajów przez bogaty zachód.

Film oferuje też jedną z ciekawszych feministycznych metafor, na pierwszy rzut oka dość banalnych. Jest to właśnie ów motyw białych wstążek, którymi powiązane są kobiety. Cienkie, łatwe do zerwania, a jednak to one są narzędziem kontroli nad kobietami. To rodzaj społecznej umowy, którą trudno zerwać, a która była budowana i kształtowana przez wieki.

7/10

"Nie jestem czarownicą" (I Am Not a Witch), reż. Rungano Nyoni, Wielka Brytania, Francja 2017, dystrybutor: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty, premiera kinowa: 20 kwietnia 2018 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy