Reklama

"Mur" [recenzja]: Polski są dwie

W pełnometrażowym debiucie reżyserskim Dariusza Glazera Polski są dwie, stolice zresztą też. Jest Warszawa klasy A, jest Warszawa klasy B. Wyróżnikiem pierwszej są metkowane ciuchy i wypchane bankowe konta. Znakiem rozpoznawczym drugiej - praca bez umowy i wino za mniej niż 20 zł.

W pełnometrażowym debiucie reżyserskim Dariusza Glazera Polski są dwie, stolice zresztą też. Jest Warszawa klasy A, jest Warszawa klasy B. Wyróżnikiem pierwszej są metkowane ciuchy i wypchane bankowe konta. Znakiem rozpoznawczym drugiej - praca bez umowy i wino za mniej niż 20 zł.
Marta Nieradkiewicz w filmie "Mur" /materiały dystrybutora

Największym przewinieniem młodego twórcy jest właśnie ten czarno-biały podział. Chodź tutaj raczej jest to podział na szarych i kolorowych. Pierwsi ciułają grosz do grosza, żadnej pracy się nie wstydzą. Zasuwają na wszystkich frontach, by w ten sposób dogonić tych drugich, którzy w "Murze" czas spędzają na wydawaniu pieniędzy.

Środowisko pierwszych reprezentuje Mariusz (Tomasz Schuchardt), chłopak, w którym dużo jest pogardy. Gardzi skromnym mieszkaniem, w którym wychował się z matką. Kobietą zresztą też pogardza: za to, że sobie nie poradziła, że "nie dorobiła się", że nie umie ułożyć sobie życia sama ze sobą, najprawdopodobniej po śmierci męża.

Reklama

Podobne uczucia żywi chłopak do swoich kolegów: że nieroby i bęcwały bez ambicji, co naturalnie nie przeszkadza mu handlować z nimi ziołem i innymi lewymi substancjami. Bo Mariusz, choć systemem również pogardza, doskonale się w nim odnajduje. Minie trochę czasu, zanim zrozumie (czy aby na pewno?), że jego starania o klasową promocją również odbywają się pod dyktat, tyle że tych, którzy stoją w hierarchii wyżej. Ich reprezentuje Agata (Marta Nieradkiewicz). Poza tym, że pochodzi z bogatego domu, nie dowiadujemy się o niej niestety nic.

Mimo to, dużo jest w filmie Glazera celnych obserwacji, choć nie tyle co ambicji. Wreszcie doczekaliśmy się filmowca, który widzi i opisuje: bez upiększeń, bez hipokryzji. Warszawa fotografowana kamerą Wojciecha Staronia jest tutaj rewersem zachodniej metropolii, jak chciały ją przedstawiać ukierunkowane na neoburżuazję komedie romantyczne.

Ludzie w filmowym uniwersum nie patrzą poza czubek własnego nosa: wiecznie zagonieni, skupieni na sobie, nie potrafią dostrzec starań ani problemów innych. Żyją w systemie zero-jedynkowym, niezależnie od tego, czy chodzi o kwestie zawodowe, czy uczuciowe. Chcieliby kochać jak w filmie, ale na starania o miłość czasu brakuje: trzeba przecież robić karierę, a w przerwie - zakupy. Nie ma go na zajmowanie się innymi. Tak przynajmniej tłumaczą sobie brak solidarności z tymi, którzy mają gorzej, znieczulicę.

"Mur" jest niewątpliwie interesujący z socjologicznego punktu widzenia. Twórca próbuje obnażyć mechanizmy funkcjonowania warszawskiego społeczeństwa (bo jakoś trudno potraktować filmową stolicę jako pars pro toto całej Polski), wykorzenionego, które ogląda się na niewłaściwe autorytety. Co z tego jednak, skoro nie wnika pod powierzchnię. Jego film przypomina raczej odbicie na tafli jeziora, przez które nie widać ekosystemu. Przebija się przez nie jedynie brud. Ale ten brud domaga się, jeśli nie dokładnego prania, to chociaż prześwietlenia.

5/10

"Mur", reż. Dariusz Glazer, Polska 2014, dystrybutor: Alter Ego Pictures, premiera kinowa: 4 września 2015 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy