"Morgan" [recenzja]: Polowanie na androida

Tytułową rolę w filmie 'Morgan" zagrała Anya Taylor-Joy /materiały dystrybutora

Reżyser Ridley Scott wielokrotnie udowadniał, że podstawą dobrego kina science fiction jest zadawanie trudnych pytań. Już w "Obcym - 8. pasażerze Nostromo" (1979) i późniejszym "Łowcy androidów" (1982) pozwalał sztucznej inteligencji pełnić ambiwalentne funkcje, unikając oczywistych odpowiedzi i generalizacji. W swoim pełnometrażowym debiucie syn znanego twórcy, Luke, udowadnia, że przeszedł u ojca odpowiednie szkolenie.

Zrealizowana na podstawie scenariusza Setha W. Owena "Morgan" idzie śladami zeszłorocznej "Ex Machiny". Podobnie jak w filmie Alexa Garlanda, punktem wyjścia jest tajemniczy eksperyment, któremu ma z bliska przyjrzeć się osoba z zewnątrz. W "Morgan" jest to konsultantka od spraw ryzykownych Lee Weathers (Kate Mara), który przyjeżdża do położonego na odludziu laboratorium, by zbadać niedawny incydent. W wyniku kontaktu z wyhodowaną sztucznie istotą, tytułową Morgan (Anya Taylor-Joy), ranna została dr Grieff (Jennifer Jason Leigh). 

Reklama

Na miejscu specjalistka przyjęta zostaje przez zespół badaczy z niechęcią, a pierwszy kontakt z Morgan i słowa pracowników ośrodka zdają się zaprzeczać istnieniu jakiegokolwiek ryzyka. Szokujące rezultaty przynosi jednak konfrontacja genetycznego eksperymentu z zaproszonym wraz z Lee doktorem Shapiro (Paul Giamatti), a pozornie niegroźna, lecz w gruncie rzeczy śmiertelnie niebezpieczna istota wymyka się na wolność w asyście swoich twórców, wśród których prym wiodą dr Ziegler (Toby Jones) i dr Menser (Rose Leslie).

Podobieństwa "Morgan" do wspomnianej "Ex Machiny" nie kończą się w obrębie fabuły. W obu dziełach reżyserzy koncentrują się na relacji między dziełem, a (s)twórcą, bądź twórcami, i zastanawiają nad konsekwencjami kreowania życia. Jak w zeszłorocznym przeboju, jest istota (Morgan), jest nieco zbyt pochłonięty swoim wynalazkiem naukowiec (tu niemal cała ekipa pracująca przy Morgan), jest i sceptyk (Lee), który na sprawę próbuje spojrzeć z dystansu. Wreszcie, pojawiają się pytania o naturę AI, jej uczucia, przeznaczenie i tożsamość (Morgan to "ona" czy "to"?). 

Nie są to kwestie szczególnie oryginalne, bo stanowią trzon kina science fiction od premiery legendarnego "Metropolis" w 1927 roku, jednak w ostatnich latach nabierają one wyjątkowo aktualnego wydźwięku. W znacznej części "Morgan", gdy wybijają się na pierwszy plan, widać wprawną rękę i producencką opiekę Ridleya Scotta. Mimo dużego stonowania i niespiesznego plątania fabularnych wątków, czuć intensywność i charakter dobrego kina gatunkowego. Twórcy świadomie izolują bohaterów od świata zewnętrznego, ścierają postaci ze sobą, nakreślają ich dylematy i trzymają widza w niepewności co do skrywanych przez nie motywacji.

Dopiero w drugiej części niedoświadczony reżyser potyka się na budowanej konstrukcji i ucieka w stronę klasycznego "sensacyjniaka". Gdy akcja ulega intensyfikacji, zaczyna być widać niedostatki skromnego, jak na Hollywood, budżetu (8 mln dolarów), a filmowi w scenach walk zdarza się, dość niefortunnie, zakrawać o śmieszność. Wiele tematów zostaje porzuconych bez słowa, podczas gdy na ekranie dominują pościgi, przemoc i mniej lub bardziej wyrafinowane morderstwa. Gdy jednak przymknąć oko na realizacyjną niepewność, "Morgan" potrafi utrzymać napięcie do (dosłownie) ostatniej sekundy seansu. 

Duża w tym zasługa świetnie zbudowanych i zagranych postaci. Drugi plan filmu roi się od intrygujących, znakomitych kreacji (Toby Jones, Paul Giamatti czy Michelle Yeoh), a przewodzące "Morgan" Kate Mara i Anya Taylor-Joy (świeżo po fenomenalnym występie w horrorze "Czarownica") doskonale potrafią oddać - odpowiednio: zimny profesjonalizm i enigmatyczną niedojrzałość swoich bohaterek. Ciekawie wypada również znana z "Gry o Tron" Rose Leslie w jednej z kluczowych i najbardziej tajemniczych ról.

Siłą napędową "Morgan" są przede wszystkim intensywne relacje między postaciami, które ustawiają dzieło Scotta znacznie bliżej mrocznego, zorientowanego na zaskoczenia thrillera niż skupionego na wątkach naukowych science fiction w stylu "Ex Machiny" - co ma swoje mocniejsze i słabsze strony. W przeciwieństwie do obrazu Garlanda, "Morgan" od początku nie pozostawia złudzeń co do zabójczych skłonności tytułowej istoty; nie brakuje jednak w filmie niespodzianek i nieoczywistości. Choć daleko mu do zastąpienia ojca na fotelu mistrza, Luke Scott w swoim debiucie pokazał, że talent do tworzenia inteligentnego kina gatunkowego ma we krwi.

Adrian Luzar

7/10

"Morgan", reż. Luke Scott, USA 2016, dystrybutor: Imperial-Cinepix, premiera kinowa: 9 września 2016

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy