​"Moja gwiazda: Teen Spirit": Bis za bisem [recenzja]

Kadr z filmu "Moja gwiazda: Teen Spirit" /materiały prasowe

Takie rzeczy się zdarzają, czasem w prawdziwym życiu, ale najczęściej w świecie fikcji. Kopciuszek trafia na żyłę złota. Brzydkie kaczątko staje się gwiazdą. Tę historię opowiadano już wiele razy i w przeróżnych wariacjach.

Tym razem leci to tak: dawno temu, za górami i lasami, ale w gruncie rzeczy w czasach współczesnych i całkiem niedaleko Violet Valenski krok po kroku spełnia marzenie o zostaniu zawodową piosenkarką.

Violet (Elle Fanning) jest nastolatką o polskich korzeniach, która w Wielkiej Brytanii wiedzie ciężką egzystencję proletariuszki, mając za towarzyszkę wiecznie zasmuconą matkę ("nasza" Agnieszka Grochowska). Bohaterka upatruje swojej szansy w talent show "Teen Spirit", którego tytuł zdaje się nawiązywać do zasłużenie najsłynniejszego kawałka Nirvany. Podczas kolejnych etapów konkursu pomaga jej przypadkowo poznany życiowy wyrzutek imieniem Vlad (Zlatko Burić, gangster z trylogii "Pusher"), będący facetem o szczerozłotym sercu, a do tego byłym śpiewakiem operowym.

Reklama

Fakt: nie brzmi to zbyt dobrze. W teorii "Moja gwiazda" wydaje się mieszanką sztampy i kiczu, tym bardziej odstręczającą, że jej reżyserem jest dotychczas znany jako aktor Max Minghella, debiutant, czyli twórca nieopierzony i niesprawdzony; wystarczy przypomnieć sobie, jak efekciarską i toporną szmirą okazały się bliźniacze tematyczne "Narodziny gwiazdy" debiutującego Bradleya Coopera. W rzeczywistości film ten jest znośny, a nawet przyjemny; to reżyserska wprawka, ale w pełni udana. Minghella - odpowiedzialny tutaj także za scenariusz - snuje schematyczną opowieść bez zbędnej pretensji, za to ze sporą dawką stylu.

"Moja gwiazda" trwa tyle, ile powinna, a mianowicie półtorej godziny. Reżyser gładko prześlizguje się po fabule, często uciekając się do elips i skrótów zmontowanych pod różne szlagiery, zarówno te nowsze, jak i te trochę starsze. Co nie dziwi, z największym pietyzmem inscenizuje kluczowe konkursowe występy utalentowanej Violet. Sceny te są rasowymi teledyskami, tyle że wyświetlanymi nie w ciasnym okienku YouTube'a, lecz na wielkim kinowym ekranie. Jest w nich i energia, i polot, i pazur. Minghella wzorowo posługuje się dynamiczną i połyskliwą estetyką, którą w innej, dawno minionej epoce nazywano "estetyką MTV".

Prawdziwą gwiazdą jest tu, rzecz jasna, Fanning. Pomijając momenty, kiedy daje popis możliwości wokalnych, ta młoda aktorka w zasadzie gra na autopilocie - po raz kolejny w swojej karierze kreuje postać wycofanej, równocześnie delikatnej i zdeterminowanej dziewczyny - ale robi to z rutynowym mistrzostwem. To dzięki niej Violet z kliszy przeistacza się w żywego człowieka. A przynajmniej kogoś, kto sprawia takie wrażenie.

6,5/10

"Moja gwiazda: Teen Spirit" (Teen Spirit), reż. Max Minghella, USA 2018, dystrybutor: Monolith Films, premiera kinowa: 5 lipca 2019 roku.


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy