"Marlina: Zbrodnia w czterech aktach" [recenzja]: Zemsta jest słodka

Fotos z filmu "Marlina: Zbrodnia w czterech aktach" /materiały dystrybutora

Jeśli ktokolwiek ma ochotę zobaczyć opowieść o mścicielce, która nie ma już siły na bycie kimś podrzędnym, to dobrze trafił. Indonezyjska "Marlina" rozpala serca wszystkich bez wyjątku. Nie ma takiej możliwości, żeby o niej zapomnieć. Widzisz i automatycznie pamiętasz. Trudno wyobrazić sobie lepszy obraz o buncie kobiet. "Trzy billboardy za Ebbing, Missouri" uwiodły publiczność na całym świecie. "Marlina: zbrodnia w czterech aktach" to podwójne uderzenie, lewy i prawy sierpowy jednocześnie - jeden z najważniejszych filmów 2018 roku.

Reżyserka i współscenarzystka Mouly Surya stworzyła opowieść z pogranicza legendy, utopii i twardej rzeczywistości. Każdy kolejny akt nie tylko buduje narrację oporu wobec patriarchalnego systemu, ale jednocześnie pokazuje, jak wiele czynników podtrzymuje stan opresji. I nie chodzi tylko i wyłącznie o hierarchię płci, ale również o kwestię społeczne i klasowe. Mieszanka narracji superbohaterskiej z codziennością społeczności indonezyjskiej na wyspie Sumba to tylko i wyłącznie punkt wyjścia do poszukiwania nowego sposobu pokazania kobiecej zemsty.

Poprzez postać Marliny Surya kreuje opowieść opartą na historiach lokalnych. I bynajmniej nie chodzi o wyznaczniki narodowe, ale bardziej o wspólnotę miejscowych - tych, którzy zamieszkują wyspę. Wbrew temu, co zwykliśmy myśleć o tym kraju, Indonezja to przede wszystkim różnorodność

Reklama

Z drugiej strony Marlina przeciwstawia się atakującym ją mężczyznom, udowadniając im, że samotna kobieta nie jest łupem. Pierwszy akt może przypominać historie mścicielek z filmów Quentina Tarantino, czy odyseję Cesarzowej z ostatniego "Mad Maxa". Zresztą jedną z myśli przewodnich filmu Suryi jest przypomnienie idei siostrzeństwa i matriarchatu jak wspólnoty równych, w której płeć nie odgrywa żadnego znaczenia. Jednak zanim do tego dojdzie, potrzebna jest ofiara. Zaatakowana kobieta nie podda się bez walki. Po nocy spędzonej ze sprawcami, wyjdzie z własnego domu z głową jednego z nich.

"Marlina: Zbrodnia w czterech aktach" to również opowieść o czasie pojmowanym cyklicznie. Podróż głównej bohaterki ma na celu dowiedzenie prawdy. Chodzi o dziejową sprawiedliwość. Jednocześnie coś, co nie zostało zamknięte, domaga się finału. Cykliczność w filmie Suryi najlepiej reprezentuje postać niemego świadka - milczący mężczyzna, który siedzi pod ścianą w domu Marliny, to ktoś z porządku transcendentalnego. Jego bezsilność w momencie ataku mówi nam więcej o "niemówieniu" na temat przemocy seksualnej niż wszystkie inne mainstreamowe metafory filmowe ostatnich miesięcy.

"Marliny" nie sposób wyrzucić z głowy. Jej oblicze to twarz Marshy Timothy, która ze stoickim spokojem prowadzi walkę przeciwko światu. Wszystko w imię zasad i dlatego, że zemsta bywa bardzo słodka.

9/10

"Marlina: Zbrodnia w czterech aktach" [Marlina Si Pembunuh Empat Babak], reż. Mouly Surya, Indonezja 2018, dystrybutor: Pięć Smaków, premiera kinowa: 16 marca 2018

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama