"Małe szczęścia": Wypisz marzenia [recenzja]

Vincent Cassel i Berenice Bejo w filmie "Małe szczęścia" /materiały prasowe

Zabawna komedia z Vincentem Casselem i Berenice Bejo o tym, że nawet w dorosłym życiu jest miejsce na marzenia. A może szczególnie w nim.

Galeria handlowa to chyba ostatnie miejsce, które kojarzy się z twórczością artystyczną. Codziennie tłumy ludzi przychodzą załatwić swoje codzienne sprawy, a kulturą zajmują się w operach, księgarniach, domach i kinach.

A jednak to właśnie w korytarzu sklepów i schodów ruchomych urocza, choć nieco niezdecydowana sprzedawczyni w butiku z odzieżą, Lea siada ze swoim notesem. Zapisuje w nim to, co widzi wokół siebie - skrawki rozmów, spojrzeń, ludzkie tajemnice, które odgaduje dzięki zmysłowi obserwacji. Ten ostatni przydaje jej się w pracy, choć zasadniczy szef wolałby, żeby sprzedawała klientkom jak najwięcej ubrań, zamiast odradzać im kupno płaszcza, w którym "znikają", kiedy powinny - zdaniem Lei - raczej eksponować swoje wdzięki.

Reklama

Co ciekawe, mężem delikatnej psycholożki dnia codziennego jest gburowaty Marc, kompletnie przeczulony na swoim punkcie i sfrustrowany brakiem awansu pracownik agencji reklamowej. Para przyjaźni się z drugim małżeństwem - bezczelnie zakochaną w sobie Karine i safandułowatym Francisem. Kiedy podczas wspólnej kolacji Lea wyznaje grupie, że pracuje nad książką i to z błogosławieństwem słynnego francuskiego pisarza, każdy przy stole reaguje inaczej: mąż czuje się zagrożony, przyjaciółka zmobilizowana do napisania własnej książki, a we Francisie budzi się potrzeba wyrażania się przez muzykę czy abstrakcyjną rzeźbę.

Obserwujemy, co się dzieje z tą czwórką bohaterów przez kolejne miesiące i lata. Widać, że każdy z nich inaczej rozumie sukces życiowy i poczucie spełnienia; dla dobrodusznej Lei pisanie jest samo w sobie sycące, a gdy się nim dzieli ze światem odnosi gigantyczny sukces. Francis, który podobnie jak ona tworzy dla samej radości tworzenia, ogranicza publikę do rodziny i przyjaciół, lecz nie czuje się stratny. Gorzej ma się sprawa ze Markiem, coraz bardziej rozjuszonym osiągnięciami żony oraz z Karine - ona z kolei jest przekonana o swoim talencie, ale chce przede wszystkim, żeby jej zdolności uznali inni. Oczywiście, jak to w komedii, świat da prztyczka w nos tym, którzy są skupieni na niewłaściwych celach, a wiernych sobie nagrodzi.

"Małe szczęścia" to zabawne zderzenie charakterów, rozpisane przede wszystkim na dialog - między jedną a drugą utarczką słowną rysuje się konflikt między postaciami, ich pragnienia i rozczarowania. Filmowi niedaleko do farsy, choć z pewnością rysunek psychologiczny bohaterów jest nieco głębszy niż w klasycznym wydaniu tego scenicznego gatunku komedii. Komedia robi wrażenie ponadczasowej, szczególnie że Lea jest wyraźnie uzależniona od zakochanego w sobie samym męża, którego bardziej współczesne bohaterki by bez litości wyśmiały i pogoniły.

Nie ma wątpliwości, że "Małe szczęścia" to jeden z tych filmów, jakie oglądamy przede wszystkim dla aktorów - Vincenta Cassela, kojarzącego się mimo wszystko raczej z kryminałem, filmem policyjnym, czy przede wszystkim niezapomnianą rolą w "Nienawiści" Matthieu Kassovitza, oraz Berenice Bejo. Ją z kolei świat pokochał, gdy grała nieco podobną bohaterkę w niemym "Artyście" wyreżyserowanym przez jej męża, Michela Hazanaviciusa. Tutaj wprawdzie jej bohaterka ma głos, ale musi sporo przeżyć, żeby uznać go za ten najważniejszy.

7/10

"Małe szczęścia" (Le bonheur des uns...), reż. Daniel Cohen, Francja, Belgia 2020, dystrybutor: Galapagos Films, premiera kinowa: 18 września 2020 roku.

Ola Salwa jest szefową działu polskiego w miesięczniku "KINO" oraz programerką festiwalu Transatlantyk.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Małe szczęścia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy