​"Magnezja": Niewypał [recenzja]

Kadr z filmu "Magnezja" /materiały prasowe

"Disco Polo" było jednym z ciekawszych polskich filmów 2014 roku - nawet jeśli nie do końca udanym. Debiut Macieja Bochniaka jednych uwodził, innych odrzucał swoim kiczowatym klimatem. Reżyser i Mateusz Kościukiewicz, współscenarzysta filmu, mieli sto pomysłów na minutę i za wszelką cenę chcieli zmieścić je wszystkie w jednej produkcji. Wynik ich pracy podzielił recenzentów, trudno było jednak nie czekać z ciekawością na kolejny owoc ich współpracy. W końcu, po wielu miesiącach, "Magnezja" trafia na ekrany naszych kin.

Tym razem twórcy porzucili szalony musical o polskich marzeniach z lat 90. ubiegłego wieku na rzecz westernu. Akcja ma miejsce gdzieś w dwudziestoleciu międzywojennym na wschodnich granicach II Rzeczpospolitej, na terenie upodobanym sobie przez dwa gangi: sióstr Lewenfisz, na którego czele stoi Róża (Maja Ostaszewska), oraz sowieckich bandytów pod wodzą Lwa Alińczuka (Andrzej Chyra). Obok nich swą historię mają jeszcze Albert (Dawid Ogrodnik) i Albin Huldini (Mateusz Kościukiewicz), bracia syjamscy pałający się fotografią, i spora gromada barwnych postaci.

Reklama

Twórcy znów mieli masę pomysłów i wydaje się, że z żadnego z nich nie potrafili zrezygnować. Czego w "Magnezji" nie ma? Napad na bank, historia o zemście, rodzinne zwady i tajemnice, wielokrotne zdrady - to tylko niektóre z fabularnych atrakcji. Znalazło się nawet miejsce na rubaszną komedię, w której przydługi skecz z chłopem przebranym za kobietę (Borys Szyc w roli Zbroi, najstarszej z sióstr Lewenfisz) zostaje urozmaicony odkryciem, że jedna z postaci pobocznych lubuje się w seksie z owcami. Problem leży w tym, że kilka prowadzonych ze sobą równolegle historii pozszywanych jest ze sobą wyjątkowo topornie.

Wątki nie grają na siebie, jeden wytrąca drugi z rytmu. Każdy z bohaterów ma jakieś motywacje, do czegoś dąży. Jednak sposób, w jaki przybliżają się oni do celu oraz przeszkody, jakie scenarzyści rzucają im pod nogi, nie zapewniają najważniejszego aspektu szalonej jazdy po rozwiązaniach konkretnego gatunku - rozrywki. Bochniakowi nie udaje się także pogodzić różnych tonacji. Zmienia je bez jakiejkolwiek subtelności, zwiększając tylko poczucie chaosu. Niestety, dążąca do tragicznego finału saga rodzinna nijak ma się do pieprznego humoru - częściej od rozbawienia budzącego zażenowanie.

Z kolei aktorzy zdają się grać w różnych filmach, a ich kreacje łączy przeważnie szarża, nad którą nie udaje się nikomu zapanować. Najskrajniejszym przykładem jest Borys Szyc jako Zbroja, przywodzący na myśl występy jednego z popularnych kabaretów. Niestety, pod przerysowanymi akcentami i przesadzonymi gestami gubią się także pozostali występujący w "Magnezji". Dotyczy to zarówno pierwszego planu (Dawid Ogrodnik znowu popada w nieznośną manierę, którą wyczerpał w "Ostatniej rodzinie") jak i postaci epizodycznych (chemik grany przez Bartosza Bielenię).

Jeśli coś się broni, to właśnie charakteryzacja, fryzury, scenografia i muzyka Jana A.P. Kaczmarka, stylizowana na dokonania Ennio Morricone z niezliczonych spaghetti westernów. Niestety, stanowią one jedynie ładne opakowanie - pod nimi nie kryje się obraz spełniony jako hołd lub pastisz, a potworek poskładany z różnych elementów, które nijak do siebie nie pasują.

3/10

"Magnezja", reż. Maciej Bochniak, Polska 2020, dystrybucja: Kino Świat, premiera kinowa: 11 czerwca 2021 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Magnezja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy