Reklama

"Kryjówka": Rekiny i płotki [recenzja]

Thriller "Safe House" opowiada o tajnych operacjach CIA. Legendarny szpieg, który unikał aresztowania przez prawie dziesięć lat oraz świetnie wyszkolony, wierzący w ideały młody agent zmuszeni są współpracować. A wszystko w wykonaniu hollywoodzkich gwiazdorów - Denzela Washingtona i Ryana Reynoldsa.

Matt Weston (Ryan Reynolds) i Tobin Frost (Denzel Washington) - żółtodziób i stary wyga. Ten pierwszy jest początkującym agentem CIA, rozpieranym przez ambicję i testosteron, ale zmuszonym całymi dniami obserwować muchy na suficie biura i sporadycznie odbierać telefony. Ten drugi to najbardziej poszukiwany człowiek na świecie, zdrajca, super-szpieg i władca marionetek, dla którego nawet politycy są tylko pionkami poustawianymi na globalnej szachownicy.

Do spotkania tej dwójki dochodzi w Kapsztadzie. Ścigany przez tajemniczych zakapiorów i przerażony nie na żarty, Frost oddaje się w ręce amerykańskiego rządu. Weston, podniecony niczym nastolatka przed studniówką, ogląda zza fenickiego lustra, jak zbieg jest przesłuchiwany. Do placówki CIA wdziera się nagle uzbrojone komando i "Safe House" zaczyna biec ścieżkami, które wytyczyły dla niego klasyki kina akcji: śmiertelni wrogowie w obliczu zagrożenia łączą siły, kule dziurawią karoserie samochodów i ciała stróżów prawa, podwójni agenci zmieniają się w agentów potrójnych, a w tajnych centrach dowodzenia ubrani w garnitury i naćpani kofeiną ludzie przekrzykują się nawzajem.

Reklama

Motorem napędowym dla tej radosnej parady klisz są przede wszystkim odtwórcy głównych ról. Reynolds ma urok wściekłego szczeniaczka, z którego wszyscy się śmieją, a który w najmniej oczekiwanym momencie potrafi odgryźć adwersarzowi pół łydki; jest świeży, pełen energii i zdeterminowany, aby stać się nową twarzą popcornowych filmów. Washington łączy w roli Frosta charyzmę Malcoma X i bezwzględność tytułowego bohatera "American Gangster"; spoglądając spod szpakowatego afro i szczerząc białe żeby, nokautuje pewnością siebie.

Czuć między nimi chemię, a ich relacja rozwija się wedle sprawdzonego wzorca: od fascynacji przez rywalizację po przyjaźń. Frost wprowadza Westona w brudne arkana świata wywiadu i chociaż jego tyrady o globalnej korupcji wydają się skrojone pod publiczność złaknioną kolejnych sensacji od WikiLeaks (cała akcja jest zorganizowana ponadto wokół prób przechwycenia pendrive'a z "hakami" na całą ławicę grubych ryb), to zostają one uwiarygodnione przez wylewane co chwilę wiadra potu i krwi.

To wszystko czyniłoby z "Safe House" przyzwoity, choć nieco wtórny thriller, gdyby jego twórcy nie postanowili zacząć ścigać się z Paulem Greengrassem w kategorii "najbardziej dynamicznie zmontowany film wszech czasów". Jeśli jednak reżyser "Krwawej niedzieli" potrafił wraz ze swoimi współpracownikami odnaleźć porządek w chaosie gonitw i strzelanin, to w "Safe House" dostajemy zwyczajną sieczkę, półsekundowe ujęcia i kamerę dotkniętą atakiem padaczki nawet w scenach intymnych rozmów.

Teledyskowy potworek, jaki powstał w wyniku tych zabiegów, sprawił, że poczułem się jak dwudziestoczteroletni emeryt, z rozrzewnieniem myślący o dawnym kinie akcji, które nie brało sobie za cel wywołanie u widza nudności lub przynajmniej zeza rozbieżnego.

5/10

"Safe House", reż. Daniel Espinosa, USA 2011, dystrybutor UIP, premiera kinowa 24 lutego 2012 roku.


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: thriller
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy