Reklama

"Klub dla wybrańców" [recenzja]: Banał w wilczej skórze

"Klub dla wybrańców" mógłby być "Wilkiem z Wall Street", a właściwie "Wilczkiem", bo bohaterami są równie zdegenerowani, jak amerykańscy maklerzy, brytyjscy studenci. Niestety, Lone Scherfig nie ma tak ostrego pazura jak Martin Scorsese, przez co jej film ani nie szokuje, ani nie bawi.

Rodowód obrazu nowojorczyka prowadzi do bystrej i krytycznej obserwacji rzeczywistości. Z kolei scenariusz filmu Dunki ma swoją genezę w teatralnej sztuce o wymownym tytule "Posh". Dlatego efekt jest tak różny. W pierwszym wypadku powstało bezpretensjonalne, wieloznaczne i odważne kino, które wprawiało to w śmiech, to w osłupienie. W drugim przypadku mamy raczej do czynienia z manierycznym, sztucznym tworem, który nuży zamiast wywoływać jakiekolwiek emocje.

Bohaterami są tu piękni i młodzi studenci Oxfordu. Obdarzeni twarzami urodziwych aktorów, inteligentni i wykształceni, zręcznie lawirują między tematami społecznymi i kulturalnymi.

Reklama

Zwracają uwagę od razu. Patrząc na nich widzi się świetlaną przyszłość Wielkiej Brytanii. To przecież oni za parę lat zasiądą na ważnych urzędach. Na razie jeszcze rządzą się prawami młodości - nie wylewają za kołnierz, nie przebierają w panienkach, nie szukają stabilizacji. Próbują się wyszumieć, co przecież nie różni ich studentów z Krakowa czy Katowic. A jednak - im dalej się w tę historię zagłębiamy, tym częściej radykalne różnice wychodzą na jaw.

Scherfig portretując członków tytułowego klubu, do którego akces dostają wyłącznie zamożni studenci, wywołuje lawinę stereotypów. W filmowym uniwersum "bogaty" jest synonimem słów "bezwzględny", "okrutny", "niemoralny" czy "nieetyczny". Jeśli tak wyglądają następcy brytyjskich politycznych stołków, to mamy przerąbane - zdaje się mówić z miną Kolumba Scherfig. Taka wiwisekcja zepsutych żaków cierpi nie tylko z powodu banalnej perspektywy i oczywistych wniosków, ale też niemożliwej zachowawczości.

Reżyserka kształciła swój styl filmowy, między innymi, w swego rodzaju klubie dla wybrańców, jakim był manifest Dogma. Powstałe w tych ruchu przepełnione naturalizmem i dosłownością obrazy nie znajdują rymu w "Klubie dla wybrańców". Tu o erotycznych wyczynach jedynie się mówi, a fizjologia bohaterów, która daje o sobie znać, kiedy zamroczeni alkoholem tracą nad sobą kontrolę na kolejnych wspólnie odprawianych Dionizjach, ogranicza się do z wdziękiem puszczanego pawia, jakbyśmy oglądali ugrzecznioną wersję "American Pie".

Największym jednak przewinieniem reżyserki jest spojrzenie na odwieczną walkę klas, pełnych wzajemnych pretensji postaw bogatych i ubogich, co ma swój finał w mało wymownej scenie w restauracji. To tam klasowe antagonizmy przybierają najbardziej dosłowną i skrajną formę. Kiedy jeden z rozpieszczonych dzieciaków mówi z teatralną manierą do kolegów, że gówno go obchodzi śmierć biednych ludzi, a potem miesza z błotem usługującego mu kelnera, dzieje się to, co nie powinno się zdarzyć w żadnym filmie. Mianowicie - widza nic a nic ten konflikt nie obchodzi. Najwyraźniej tytuł tego filmu sugeruje, że przejmą się nim jedynie wybrańcy.

4/10

---------------------------------------------------------------------------------------


"Klub dla wybrańców" (The Riot Club), reż. Lone Scherfig, Wielka Brytania 2014, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa: 24 kwietnia 2015

--------------------------------------------------------------------------------------

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy