"Jurassic World Dominion": Zostawmy dinozaury w spokoju [recenzja]

Kadr z filmu "Jurassic World Dominion" /UIP /materiały prasowe

"Park jurajski" Stevena Spielberga zajmuje szczególne miejsce w moim sercu. Film obejrzałem po raz pierwszy jako kilkulatek na wypożyczonej taśmie VHS. Kopia była bez lektora, za to z polskimi napisami. Nie potrafiłem wtedy czytać, a po angielsku znałem zaledwie kilka słów, więc meandry (niezbyt skomplikowanej) fabuły były dla mnie tajemnicą. Nie było to jednak ważne, bo działała magia kina. Do dziś pamiętam przybycie bohaterów na Isla Nublar, ich spotkanie z brachiozaurem, pojawienie się tyranozaura i końcową zabawę w chowanego z dwoma raptorami. W filmach z serii "Jurassic World" magii kina i momentów, które zostaną za mną do końca życia, nie ma. Niemal fizycznie odczuwalna jest za to próba wyciśnięcia z kiedyś wielkiej franczyzy ostatniego dolara.

Czego się spodziewamy? Dinozaurów!

Film Colina Trevorrowa jest szóstą odsłoną serii "Park jurajski" i zwieńczeniem drugiej trylogii wchodzącej w jej skład. Spodziewalibyśmy się, że fabuła będzie oscylować wokół dinozaurów. Te zresztą w finale poprzedniej odsłony cyklu, koszmarnego "Upadłego królestwa", zaczęły pojawiać się na całym świecie. Na początku "Dominion" mamy zresztą mapkę z wypunktowanymi miejscami, gdzie pojawiły się prehistoryczne gady - załapały się nawet Mazury. Zatem: dinozaury opanowały planetę, ludzkość powoli uczy się z tym żyć, a historia skupia się na... genetycznie zmodyfikowanej szarańczy.

Reklama

Insekty pustoszą pola uprawne na przestrzeni całych Stanów Zjednoczonych, co grozi klęską głodu. Znana z pierwszej części doktor Ellie Sattler (Laura Dern) prowadzi prywatne śledztwo, które prowadzi ją do tajemniczej korporacji Biosyn Genetics - tak okropnej, że wszyscy wypowiadają jej nazwę, jakby chodziło o najgorszą truciznę. Na szczęście pracuje tam Ian Malcolm (Jeff Goldblum), kolejny uczestnik wydarzeń z "Parku jurajskiego", który zaprasza swoją koleżankę do siedziby organizacji.

W grupie raźniej, więc Sattler zabiera ze sobą ostatniego członka paczki, doktora Alana Granta (Sam Neill) - bo czemu nie? Do siedziby Biosyn zmierzają także bohaterowie wcześniejszych części "Jurassic World", Owen Grady (Chris Pratt) i Claire Dearing (Bryce Dallas Howard), poszukujący porwanej przybranej córki.

Brak pomysłów na bohaterów i historię

Postaci mamy milion i jeszcze więcej, bo Trevorrow wprowadza dodatkowo handlarzy dinozaurami, pracowników Biosyn i dwa tuziny innych ludzi. Niestety, na większość z nich nie ma pomysłu. Tyczy się to przede wszystkim starej gwardii.

Goldblum odpływa bardzo szybko w mamrotanie pod nosem teoretycznie zabawnych kwestii, Dern stara się wyczarować coś z niczego, a Neill od początku odpuszcza. Ich bohaterowie są dosłownie zbędni - wszystko załatwia za nie jedna z nowych postaci. Nie chodziło jednak o to, by mieli oni jakąś funkcję w fabule. Wystarczyło, że ich wizerunki pojawią się na plakatach. "Pamiętacie nas z lepszego filmu? To w tym też jesteśmy".

W ekipie, która zadebiutowała w "Jurassic World", nie jest lepiej. Chris Pratt, który w "Strażnikach Galaktyki" miał tyle charyzmy, że mógł obdarować nią połowę kosmosu, tutaj znów ogranicza się do bycia mięśniakiem ze szczękościskiem, który czasem wsiądzie na motor albo wyciągnie rękę do raptora. Howard nie ukrywa nawet, że najciekawszym aspektem jej postaci było opanowanie przez nią do perfekcji biegu w szpilkach.

Najgorsze jest to, że Trevorrow nie ma pomysłu na historię. Film trwa prawie dwie i pół godziny, z każdego kąta atakuje nas słowotok eksplikacji lub pseudonaukowy bełkot, a fabuły jest tutaj może na kwadrans. Zaskakujące, że właśnie ten twórca został poproszony o wyreżyserowanie i napisanie ostatniej części trylogii.

Blockbuster, po którym widz ma ochotę na "slow cinema"

Już w "Jurassic World" z 2015 roku udowodnił, że nie potrafi rozwinąć świata wymyślonego przez pisarza Michaela Chrichtona i przeniesionego na ekrany przez Spielberga. Kreatywność Trevorrowa kończy się na bezmyślnym cytowaniu kilku pamiętnych scen z "Parku jurajskiego" - a to i tak dopiero w ostatnim akcie. Wcześniej raczy nas jedynie niekończącą się gadaniną lub pozbawionymi napięcia, leniwie zainscenizowanymi pościgami. Gdy ma nas wprowadzić do swojego świata, czyni to za pomocą poskładanego naprędce telewizyjnego dokumentu z nieznośnym komentarzem z offu. I jeszcze ta okropna szarańcza... Wisienka na torcie: jeśli czegoś brakuje w "Dominion", to przede wszystkim dinozaurów.

Najlepiej wypadają krótkie ujęcia, prezentujące gady przystosowujące się do życia we współczesności. Po 150 minutach nudnego montażu komputerowych atrakcji nagle niezłym pomysłem wydaje się powolny film o ranczerze opiekującym się stadem dinozaurów - Chloe Zhao mogłaby coś takiego nakręcić. Tak, "Dominion" to blockbuster, po którym widz ma ochotę na "slow cinema". Pozbawiony napięcia, humoru, duszy. Mam nadzieję, że damy dinozaurom nieco odpocząć od kinowych ekranów.

3/10

"Jurassic World: Dominion", reż. Colin Trevorrow, USA 2022, dystrybucja: United International Pictures, premiera kinowa: 10 czerwca 2022 roku

Zobacz też:

"Po miłość / Pour l'amour": Kobieta w potrzasku [recenzja]

"Top Gun: Maverick": Szaleństwa pana Toma [recenzja]

"IO": Z kamerą wśród zwierząt [recenzja]

"Victoria": Takiej Katarzyny Figury jeszcze nie widzieliście [recenzja]

Więcej newsów o filmach, gwiazdach i programach telewizyjnych, ekskluzywne wywiady i kulisy najgorętszych premier znajdziecie na naszym Facebooku Interia Film.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama