"Ja, Olga Hepnarova" [recenzja]: Z dystansu

Michalina Olszańska w filmie "Ja, Olga Hepnarova" /materiały dystrybutora

Film "Ja, Olga Hepnarova" rozpoczyna ujęcie pięknej twarzy tytułowej bohaterki (Michalina Olszańska). Olga na zbliżeniu wygląda jak zwyczajna młoda dziewczyna. Ma gładką cerę, delikatne rysy, lekki uśmiech i niewinne spojrzenie. Patrząc w jej oczy, nikt nie pomyślałby, że mierzy się wzrokiem z przyszłą morderczynią.

Z tej iluzji wyrwani jesteśmy bardzo szybko. Już w następnej scenie Olga próbuje popełnić samobójstwo, łykając garść tabletek. Potem jest tylko gorzej. W szpitalu psychiatrycznym zostaje dotkliwie pobita przez koleżanki z pokoju. Na rodzinę zaczyna spoglądać spode łba. Na czoło opuszcza niefortunną, odstraszającą grzywkę. Tonie w dymie papierosów, odpalanych jeden od drugiego. A pewnego letniego dnia 1973 roku wsiada za kółka samochodu ciężarowego i z impetem uderza w pełen ludzi przystanek w centrum Pragi. Zabija osiem osób. Policjantowi mówi: "Zrobiłam to specjalnie".

Reklama

W "Ja, Olga Hepnarova" losy bohaterki oglądamy w serii takich właśnie, pourywanych fragmentów zdarzeń i sytuacji. Czescy reżyserzy, debiutanci Petr Kazda i Tomas Weinreb, z reporterską precyzją odtwarzają kolejne sceny z życia dziewczyny, która mówiła o sobie samej "prugelknabe", z niemieckiego: chłopiec do bicia lub popychadło. Z uporem. Zdarzenie za zdarzeniem. Sytuacja za sytuacją. Aż w końcu docierają do momentu, gdy 22-letnia Olga, osławiona u naszych sąsiadów jako ostatnia kobieta skazana w Czechosłowacji na karę śmierci, dokonuje swojego "wielkiego czynu". I co? I nic. Żadnych emocji.

Poświęcony Oldze Hepnarovej film pozostaje bowiem przez cały czas równie chłodny i zdystansowany, jak jego bohaterka. To zimna, niepełna relacja, zlepek chwil i kadrów, interesujących raz bardziej, raz mniej. Kamienny pomnik bez cienia uczucia. Chociaż kamera w większości scen jest tuż przy Oldze, widać, że odległość dzieląca twórców od zrozumienia motywów jej działań jest ogromna. Reżyserzy nie próbują tłumaczyć swojej bohaterki, nie próbują jej usprawiedliwiać, nie próbują jej oskarżać. Tylko i wyłącznie pokazują. A Olga pozostaje i dla nich, i dla nas zagadką do końca seansu.

Tę tajemniczość podkreśla jeszcze Michalina Olszańska. Na barkach polskiej aktorki opiera się cały film. I to dzięki jej kreacji zdecydowanie wart jest uwagi. Olszańska uwiarygodnia każdy nawyk i każdy grymas Hepnarovej. Sprawia, że gdy oglądamy skrawki jej codziennych zmagań, romansów i konfrontacji, wciąż coś przyciąga naszą uwagę. W znakomitej interpretacji gwiazdy "Córek dancingu" Olga, wiecznie przygarbiona i naburmuszona, staje się osobą magnetyczną. Gdy wreszcie w ostatnich minutach obraz nieco ożywa, to popis aktorki sprawia, że naprawdę wstrząsa. Szkoda jedynie, że aż do tej chwili jest zupełnie bezbarwny i nawet wysiłki Olszańskiej na niewiele się zdają.

Wina leży w przyjętej przez twórców dokumentalnej konwencji. Mimo że część widzów będzie z pewnością zachwycona surowym tonem filmu, wzmocnionym przez rewelacyjne, czarno-białe zdjęcia Adama Sikory, druga część zareaguje co najwyżej obojętnością. A obojętność to nie cecha, którą powinno odznaczać się dobre kino. I odwrotność tego, o co zabiegała Olga Hepnarova. Morderczyni, obarczająca winą za swoje czyny niewrażliwe na cudze krzywdy społeczeństwo, filmową opowieść o sobie samej raczej uznałaby za nieudaną. Przyszli widzowie muszą sami zdecydować, czy brzmi to dla nich jak zachęta, czy jak przestroga.

6/10

"Ja, Olga Hepnarova", reż. Petr Kazda i Tomás Weinreb, Czechy 2016, dystrybutor: Żółty Szalik, premiera kinowa: 13 stycznia 2017 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Ja Olga Hepnarova
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy