Reklama

"Imigrantka" [recenzja]: Ameryka jako źródło cierpień

Lata 20. XX wieku, wrota raju. Pochodząca z Katowic Ewa (Marion Cotillard, Francuzka, która z heroicznym wysiłkiem imituje polski akcent), przybywa do Nowego Jorku. Witają ją tam mgła, chłód i groźba deportacji. Ewa będzie musiała wejść do ziemi obiecanej tylnymi drzwiami - a te prowadzą przez przestępcze podziemie.

W "Imigrantce" reżyser James Gray nawiązuje do historii własnych dziadków, którzy ze Wschodu przybyli do Stanów Zjednoczonych. Nie kreśli jednak szerokiego społecznego tła, nie interesuje go historyczny kontekst. Twórca "Królów nocy" bierze na warsztat amerykańską mitologię - i wywraca ją na drugą stronę.

Pierwsze ujęcie pokazuje Statuę Wolności jako rozmyty kształt, który niewyraźnie majaczy w szarówce poranka. To, co rozciąga się dalej, również pozbawione jest splendoru. Gray i jego operator, Darius Khondji, przedstawiają Nowy Jork jako nieprzyjazne i klaustrofobiczne miejsce: plątaninę tuneli, labirynt cieni. Zamiast drapaczy chmur widzimy obskurne czynszówki, a zamiast radosnych pucybutów i gazeciarzy - kurwy i pijaków. To wszystko filmowane jest w sepii, przez co staje się wyblakłe i przydymione. Powietrze w mieście zdają się wypełniać trujące wyziewy.

Reklama

W tym mieście Ewa obija się od drzwi do drzwi, od człowieka do człowieka, za każdym razem znajdując tylko cierpienie. Rywalizują o nią dwaj mężczyźni: pracownik trzeciorzędnego teatrzyku (udręczony Joaquin Phoenix), który najpierw przygarnia ją, a potem zmusza do prostytucji, oraz magik (charyzmatyczny Jeremy Renner), który mami ją propozycjami ucieczki i opowieściami o wielkiej scenicznej karierze. Ten drugi reprezentuje lokalne mity, a ten pierwszy - lokalną prawdę. Uwikłana w toksyczny trójkąt i coraz bardziej zdegradowana Ewa miota się jak w malignie. Niespieszny rytm narracji oraz wizualne przestylizowanie nadają jej zmaganiom pewnego onirycznego sznytu - kobieta nie może wydostać się z tej rzeczywistości tak, jak bohaterowie surrealistycznego "Anioła zagłady" Luisa Bunuela nie mogli wyjść z pokoju.

W Ameryce Graya główną stawką jest nie sukces, tylko przetrwanie. Przetrwanie, które polega na regularnym upadlaniu się, zaciskaniu zębów, ciułaniu pieniędzy i błaganiu o pomoc. Przetrwanie, czyli wieczna walka, od której jedyną odskocznią są wizyty w kościele i seanse magicznych sztuczek - chwile, kiedy można uwierzyć, że cuda istnieją i ściągająca wszystko w dół grawitacja nie zawsze działa. Cotillard z namaszczeniem odgrywa potrzebną do funkcjonowania w tym miejscu mieszankę uległości i woli życia. Przez większość filmu ma na twarzy taką samą bolesną ekstazę jak bohaterki niemych melodramatów.

Oglądanie mistrzowskiej "Imigrantki" jest jak śnienie swojego własnego amerykańskiego koszmaru. Przestrzeń zostaje nakreślona tak precyzyjnie, że można się do niej przyzwyczaić lub nawet w niej zadomowić. Piekło staje się wygodnym miejscem. Tylko w jednej scenie widzimy przebłysk innego świata - Ewa ma sen o wyidealizowanej Polsce, pełnej falujących traw i zalanej białym, anielskim światłem. Chwilę później jednak budzi się i wszystko z powrotem pożera ciemność.

8/10


---------------------------------------------------------------------------------------

"Imigrantka" (The Immigrant), reż. James Gray, USA 2013, dystrybutor: Best Film, premiera kinowa: 25 kwietnia 2014 roku.

--------------------------------------------------------------------------------------

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy