Reklama

"Hercules" [recenzja]: Walka o wizerunek herosa

W najnowszym filmie Bretta Ratnera Hercules ma być kimś w rodzaju współczesnego idola - wyluzowanego celebryty starożytnego świata, który odrobinę pogubił się w swojej profesji najemnika, choć jego serce pozostało nadal czyste i szlachetne.

Zaczyna się od legendy o wielkim siłaczu, mitycznym synu Zeusa, który karnie wypełnił dwanaście powierzonych mu prac i walczył z nieprzychylną, zazdrosną Herą. O chwale niezwyciężonego opowiada jego bratanek, Jolaos. To m.in. dzięki jego staraniom historia Herculesa staje się legendą, powtarzaną przez wszystkich narracją, w której co jakiś czas zmieniają się szczegóły dotyczące m.in. ilości ciosów zadanych w walce z jakimś mitycznym potworem. Nie ma to żadnego znaczenia. Tłum ubóstwia ten typ bohatera.

Hercules korzysta ze swojej popularności, ale wyrzuty sumienia związane ze śmiercią własnej rodziny nie dają mu spokoju. Dwayne Johnson w roli herosa ma być nowoczesnym idolem: silnym, wrażliwym i pogubionym. Hercules szuka pokuty i ukojenia, a przy okazji doskonale wciela się w rolę testosteronowej kukły w trakcie męskiej przygody. Jego zmagania z losem bywają czasami nawet zabawne, ale niestety nic poza tym.

Reklama

Fabuła to standardowa historyjka o grupie przyjaciół na wojennej ścieżce "dawno, dawno temu". Hercules nie walczy sam. Towarzyszą mu oddani przyjaciele, których kiedyś wyciągnął z różnych tarapatów. Cała "ekipa" to - tak jak on - najemnicy, walczą za złoto i marzą o zasłużonej emeryturze. Ostatnie zadanie przed "przejściem w stan spoczynku" to wyzwolenie Tracji króla Cotysa (John Hurt), którą od jakiegoś czasu nęka bezwzględny Resus i jego tajemnicza armia. W tle niewyjasnione morderstwo rodziny Herculesa (Irina Shayk w roli żony herosa, Megary, na ekranie pojawia się dosłownie dwa razy), senne koszmary, wizje przedwiecznych bogów i naiwny wątek o sile legendy, jako odpowiednika współczesnego public relations...

"Herculesa" Bretta Ratnera można traktować jako rodzaj banalnej "guilty pleasure". Mitologia nie ma tu nic do rzeczy. Równie dobrze mógłby to być zupełnie inny okres historyczny. Chodzi o typ głównego bohatera, wojownika, który jest stuprocentowym mężczyzną ze stali, ale jego serce to wulkan miłości i uczciwości. Nie liczy się również fabuła. Zapewne chodzi o coś w rodzaju kulturystycznego spektaklu. Biorący w nim udział zawodnicy równie dobrze mogliby mierzyć się w zawodach MMA. Drewniane postacie z drugiego planu, sztuczne, plastikowe maczugi, przeszarżowane żarty, długonogie modelki to tylko i wyłącznie przerywniki w pokazie męskiej odwagi i kilku przerośniętych bicepsów.

3/10


---------------------------------------------------------------------------------------

"Hercules", reż. Brett Ratner, USA 2014, dystrybucja: Forum Film, premiera kinowa: 25 lipca 2014 roku.

--------------------------------------------------------------------------------------

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy