Reklama

"Hell": 2016

W "Hell", niemieckim thrillerze science-fiction w reżyserii Tima Fehlbauma, koniec świata następuje w 2016 roku. Wzrasta temperatura na całej planecie, a powierzchnia ziemi za dnia zmienia się w wielkie solarium.

To jeden z wielu końców świata, jakie serwuje nam ostatnio kino. Obojętnie jednak, czy u źródeł tej serii stoi przepowiednia Majów, lęk przed terroryzmem, czy też zbliżające się Euro 2012, jedno jest faktem: najlepsze dni dla postapokaliptycznych historii minęły wraz z upadkiem żelaznej kurtyny.

W czasie zimnej wojny zagrożenie pozostawało dobrze znane - był nim sowiecki moloch i jego nuklearny arsenał - i właśnie wtedy doszło do skodyfikowania reguł gatunku: od pustynnej, wypalonej atomowym ogniem scenerii po odpowiedni image bohaterów, przypominających trochę jaskiniowców, a trochę złachmanionych piratów. "Hell" stąpa po dawno wydeptanym gruncie i niestety obiera dość oczywiste ścieżki.

Reklama

Jedną z tych ścieżek jest survival horror. Zamiast szerokiego spojrzenia na smażącą się na wielkim grillu cywilizację dostajemy czwórkę bohaterów, którzy zdezelowanym samochodem podróżują przez pustkowia. Pełno w nich niebezpieczeństw. Z jednej strony czyha materia - zardzewiałe rusztowania, które blokują drogę, popsute silniki, gotowe wydać nieszczęśników na pastwę słonecznego żaru, szczeliny w ziemi, czekające tylko, aż ktoś złamie z ich powodu nogę. Drugim zagrożeniem są ludzie. Czasem ktoś na postapokaliptycznym szlaku poczęstuje wodą, udzieli cennej rady, nawet podrzuci kilka kilometrów; innym razem da w łeb, zwiąże i zamknie w ciemnej komórce. I tutaj zaczyna się właśnie prawdziwy horror, pełen niedomytych rednecków, przepisowych prób gwałtu i obskurnych rzeźni, gdzie pobrzękują metalowe haki.

Pod względem wizualnym rozwiązane jest to świetnie. "Hell" okazuje się dla Fehlbauma i jego ekipy przede wszystkim ćwiczeniem stylistycznym. Pomysł wyjściowy pozwala na ciekawe odwrócenie konwencji grozy. Teraz mrok staje się bezpieczny, dający wytchnienie i schronienie, a światło dnia okazuje się zagrożeniem - jest tak jasno, że nic nie widać, a pozbawieni okrycia ludzie smażą się w słońcu niczym wampiry. Perfekcyjnie udaje się to ograć w jednej z ostatnich scen, kiedy bohaterowie pędzą na oślep przez otaczającą ich biel, w której czają się przeciwnicy, wyposażeni w ciemne okulary i pałki.

Niestety, pomysły kończą się na oprawie wizualnej - reszta to samograj, i to bardziej z akcentem na "samo" niż "graj". Akcja biegnie dość anemicznie, a bohaterowie wydają się anonimowi. Poczuciem dojmującej pustki trudno wypełnić dziewięćdziesiąt minut seansu, no chyba, że jest się Bélą Tarrem. Sam tytuł - "hell" to po niemiecku "jasno", ale to samo słowo znaczy po angielsku "piekło" - sugeruje, że twórcy chcieli zbudować na bazie swojej historii jakąś metaforę. Podobnie postąpili John Hillcoat w opartej na prozie Cormaca McCarthy'ego "Drodze" i Xavier Gens w "The Divide". I jeśli tamtym filmom udało się w mniejszym lub większym przekroczyć postapokaliptyczną konwencję, to "Hell" wciąż stoi w jej zaklętym i gnuśnym kręgu.

4,5/10


---------------------------------------------------------------------------------------

"Hell", reż. Tim Fehlbaum, Niemcy/Szwajcaria 2011, dystrybutor Against Gravity, premiera kinowa 18 maja 2012 roku.

---------------------------------------------------------------------------------------

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: science fiction | recenzja | film | Hell
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy