Reklama

"Hannah Arendt": Hannah i Adolf [recenzja]

Na początku lat 60. odbył się w Jerozolimie proces nazistowskiego zbrodniarza Adolfa Eichmanna. Na miejsce przyjechała słynna filozofka Hannah Arendt, aby napisać dla "The New Yorker" cykl reportaży. Powstała z nich potem książka "Eichmann w Jerozolimie. Rzecz o banalności zła" - w filmie Margarethe von Trotty śledzimy właśnie kulisy publikacji tej klasycznej i kontrowersyjnej pozycji.

Na plakacie filmu widać, jak Hannah Arendt, a raczej grająca ją Barbara Sukowa, pali papierosa i myśli. W tle majaczą drapacze chmur, a Arendt, podbierając kciukiem brodę, patrzy gdzieś w dal - w jej chronionej przez posiwiałą trwałą czaszce dzieją się właśnie rzeczy doniosłe. Podpowiada to już polski tagline: "Jej umysł zmienił świat". Obrazek ten idealnie pokazuje, jaki cel przyświecał niemieckiej reżyserce podczas kręcenia filmu: udramatyzowanie intelektualnego procesu i uczynienie z filozofki postaci ikonicznej.

Cel ten jest jak najbardziej słuszny, ale jego realizacja okazuje się pozbawiona polotu i zwyczajnie czerstwa. Przedstawiona na plakacie scena powraca niczym irytujący refren: Hanna myśli, a za oknem wznosi się nocne miasto, Hanna myśli, a za oknem opadają liście, Hannah myśli, a za oknem cały świat czeka na owoce jej intelektu.

Reklama

Reszta filmu to mieszanka telewizyjnej docu-dramy z okazjonalnym sileniem się na hollywoodzką epikę. Realizacyjną siermiężność widać najmocniej w scenach, kiedy Hannah przybywa do Jerozolimy i przygląda się procesowi. Zeznania Eichmanna nie zostały zainscenizowane - oglądamy materiały archiwalne, które von Trotta montuje z przeciwujęciami przejętej i zmarszczonej Sukowej-Arendt. Ten chwyt z czasem urasta do rangi niezamierzonego gagu - karykaturalnej ilustracji powiedzenia, że historia dzieje się na czyichś oczach.

"Hannah Arendt" to filmowy bryk dla studentów filozofii i historii. Poznajemy tu wyrywek biografii bohaterki, w tym przebieg jej romansu z Martinem Heideggerem, ale główny wątek dotyczy skandalu towarzyszącego publikacji jej reportaży z Jerozolimy. Arendt krytykuje w nich żydowskich przywódców i przedstawia Eichmanna jako najzwyczajniejszego na świecie biurokratę - nie diabła, tylko miernotę i niepotrafiącego samodzielnie myśleć oportunistę. Takie opinie ściągają na nią gniew zarówno Żydów, jak i części akademickiego środowiska.

W tego typu historiach stawką jest moralne zwycięstwo bohatera, które równa się transformacji masowej świadomości - zwycięstwo Arendt przynosi finałowa scena wykładu, kiedy broni ona swoich racji i z ogniem w oczach odpiera wszystkie zarzuty. Przedrzeźniająca amerykańskie dramaty sądowe kulminacja to kolejny moment, w którym film ociera się o autoparodię. To również moment, w którym dydaktyzm von Trotty osiąga masę krytyczną.

Tylko dwie rzeczy wyróżniają się w tym filmie: postacie Arendt i Eichmanna. Ta pierwsza w interpretacji Sukowej staje się figurą komiksową, ale przy tym bardzo charyzmatyczną - opancerzoną w żakiet i uzbrojoną w papierosa lwicą sali wykładowej. Ten drugi, będący zapisanym na czarno-białej taśmie wspomnieniem, jest swoją własną karykaturą - zasuszonym i wyłysiałym człowieczkiem, który mówi beznamiętnym głosem i łypie zza wielkich okularów. Wydaje się tak banalny, zły i banalnie zły, jak twierdzi Arendt.

4/10


---------------------------------------------------------------------------------------

"Hannah Arendt", reż. Margarethe von Trotta, Niemcy, Francja, Kanada, Izrael 2012, dystrybutor: Aurora Films, premiera kinowa: 24 stycznia 2014 roku.

---------------------------------------------------------------------------------------

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama