​"Gwiazdy" [recenzja]: Strzał w poprzeczkę

Mateusz Kościukiewicz w filmie "Gwiazdy", fot. Robert Jaworski /materiały dystrybutora

Polacy kochają piłkę nożną. Mimo to twórcy znad Wisły niechętnie pokazują na ekranie piłkarskie emocje. Dlatego filmy, takie jak "Gwiazdy", traktuje się spolegliwie, choć to tylko namiastka tego, co gatunek może zaoferować.

Inspirowany biografią Jana Banasia film najciekawszy jest, gdy dotyka kwestii narodowości. Główny bohater, w którego wcielił się Mateusz Kościukiewicz, był owocem wojennego związku Polki i Niemca, na świat przyszedł jako Heinz-Dieter Banas. Powojenne ustalenie granic i przesiedlenia jeszcze bardziej skomplikowały tożsamość narodową Ślązaków, co w tym filmie dobrze widać.

Kiedy Banaś gra w zabrzańskim Górniku, który osiąga sukces na szczeblu międzynarodowym, kolejne mecze z zapartym tchem śledzi cała Polska. Ale dla mieszkańców Śląska to coś więcej. To reprezentacja ich samych, możliwość zaistnienia w oczach innych nie tylko jako górnicy, tylko jako kuźnia talentów w innych dziedzinach, pełnoprawny region funkcjonujący na takich samych prawach jak inne. Nic dziwnego, że na Śląsku mecze wywołują ogromne emocje: na ich czas stają kopalnie i huty, zwycięstwo obchodzi się jak święto narodowe, a przegrana urasta do rangi tragedii. U Jana Kidawy-Błońskiego to jeden z najbardziej wartościowych wątków bocznych.

Reklama

Główny temat stanowią zajmujące, ale nie porywające losy piłkarza Jaśka. Jego biografia jest bardzo filmowa, bo nie ma w niej nic stałego. Po wielkim sukcesie przychodzi dotkliwa porażka, a los funduje wybory w rodzaju "kariera albo miłość". Potencjał tej opowieści jest duży, ale film nie wywołuje spodziewanych emocji - zwroty akcji nie trzymają w napięciu, a pasja głównego bohatera momentami traci na wiarygodności.

W oczach Kościukiewicza nie ma tej iskry, która zapala się u osób niewidzących świata poza piłką. Kiedy w pewnym momencie jego bohater mówi, że ma 31 lat i całe życie gra w piłkę, dlatego nie umie robić nic innego, ma się raczej wrażenie, że gra właśnie dlatego, że nic innego robić nie umie.

Temperatura filmu jest letnia, z rzadka ciepła. Na przykład, gdy dawny przyjaciel Jaśka, Ginter (Sebastian Fabijański), rzuca mu kłody pod nogi. Kidawa-Błoński pokazuje przy tej okazji związek sportu i polityki. Ginter ze znajomościami na każdym szczeblu peerelowskiej władzy rozdaje karty i nawet sławnego piłkarza jest w stanie upupić.

Rywalizacja mężczyzn, która dotyczy również - a jakże! - kobiety, jest zniuansowana i w wielu miejscach zaskakująca, jakby panowie czasami sami nie wiedzieli, czego chcą - nawzajem sobie zaszkodzić czy jednak pomóc. Dzięki temu filmowi udaje się czasem uciec przed oczywistością, do czego przyczynia się także świetny montaż. Mimo to ładunek emocjonalny odpala się tylko na boisku. W scenie, w której o losach Górnika Zabrze i AS Romy w Pucharze Zdobywców Pucharu ma zadecydować rzut monetą, paznokcie obgryzać będą nawet ludzie zupełnie na piłkę niewrażliwi.

Teraz czekamy na piłkarski film, który wywoła podobne emocje u ludzi zupełnie niewrażliwych na kino. "Gwiazdom" to się nie udało.

5/10

"Gwiazdy", reż. Jan Kidawa-Błoński, Polska 2017, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa: 12 maja 2017 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Gwiazdy (film)
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy