"Gloria Steinem. Moje życie w drodze": Wszędzie i donikąd [recenzja]

Julianne Moore w filmie "Gloria Steinem. Moje życie w drodze" /materiały prasowe

"Podróże to najlepsza edukacja" - mówi Glorii, swojej kilkuletniej córce, Leo Steinem (Timothy Hutton), handlujący czym popadnie przedsiębiorca oraz prowadzący nomadyczny tryb życia mężczyzna, który, choć nie zawsze mu wychodzi, dla rodziny chce jak najlepiej. To hasło będzie przyświecać dziewczynie jej całą, niezwykle barwną egzystencję. Barwną na tyle, że wcielają się w nią aż cztery różne aktorki: od Ryan Kiery Armstrong, przez Lulu Wilson i Alicię Vikander, po Julianne Moore.

Gloria Steinem, amerykańska feministka, aktywistka polityczna, dziennikarka oraz pisarka będąca twarzą ruchu wyzwolenia kobiet w latach siedemdziesiątych XX wieku w Stanach Zjednoczonych, wyrusza w drogę, która nie jest wprawdzie usłana różami, ale nie przypomina też krzyżowej. Nie jest prosta, ale i nie wiedzie na skróty. Pełno na niej zarówno wybojów, jak i dających wytchnienie przystanków. To ścieżka do celu, konsekwentnie podejmowana i pokonywana, niezależnie od okoliczności.

Julie Taymor, autorka "Fridy" (2002) i "Across the Universe" (2007), sięgnąwszy po spisane przez Steinem wspomnienia zatytułowane, a jakżeby inaczej, "Moje życie w drodze", wysyła swoją bohaterkę w trasę niczym Jack Kerouac w swej słynnej książce. Kobieta, której losy śledzimy na przestrzeni kilku dekad, nie zatrzymuje się niepotrzebnie, nawet jeśli ma jakieś wątpliwości. Brnie do przodu, napotykając po drodze ludzi ją definiujących i pomagających obrać odpowiedni kurs. Od wczesnego dzieciństwa, gdy przemieszcza się za wywęszonym przez ojca interesem, po nastoletniość, kiedy opiekuje się cierpiącą na depresję matką, niegdyś publikującą pod męskim pseudonimem. Od momentu kształtowania samej siebie, poprzez podróż do Indii, aż po dorosłość i przyjęcie mniej lub bardziej formalnego tytułu ikony drugiej fali feminizmu.

Reklama

Steinem na każdym kroku spotyka się z przeciwnościami, zwłaszcza gdy rozpoczyna pracę dziennikarki w poczytnych nowojorskich magazynach. Zdominowana przez mężczyzn branża daje się we znaki: seksizm jest tu na porządku dziennym. I choć jej ambicje sięgają dużo wyżej, ląduje w dziale modowym. To ponoć i tak nieźle, więc nie odmawia. Przełyka dumę, zdobywa szlify, ćwiczy pióro i daje się poznać jako autorka szalenie błyskotliwa. Buntuje się dopiero wtedy, gdy słyszy niedwuznaczną propozycję z ust naczelnego. Nie mając innego wyboru, zatrudnia się w klubie Hugh Hefnera. Swoje doświadczenia przelewa na papier, czego efektem jest głośny artykuł pod tytułem "Byłam króliczkiem Playboya", w 1985 przeniesiony nawet na ekran przez Karen Arthur. Co rusz odbijając się od ściany, postanawia działać na własną rękę. Wespół z kilkoma innymi kobietami, wśród których jest aktywistka Dorothy Pitman Hughes (Janelle Monaé), zakłada feministyczny magazyn "Ms.", poruszający tak palące kwestie - aktualne również dziś - jak choćby równouprawnienie płci, prawo do legalnej aborcji czy patologię, jaką jest molestowanie.

To bez wątpienia wciągająca opowieść, głównie z uwagi na to, że portretuje postać, która przeszła do historii, nie cofając się przed niczym. Jednocześnie styl, w jakim całość jest zrealizowana, trąci chwilami sztampą. Ta nieortodoksyjna bowiem biografia jest na tyle chaotyczna, że raz po raz zaburza immersję. Pomysły reżyserki, niektóre z nich wręcz absurdalne (surrealistyczne i animowane wstawki), inne zaś po prostu kiczowate (łączenie w ramach jednego ujęcia różnych rejestrów: filmu czarno-białego oraz kolorowego), są zaskakującymi wyborami artystycznymi, które przekładają się na to, że całość wygląda dość tandetnie.

Taymor udaje się oczywiście przekazać istotę - Steinem jawi się jako jedna z pionierek ruchu na rzecz wyzwolenia kobiet, a także postać czynnie zaangażowana w walkę o prawa obywatelskie. Co ważne, autorka w żaden sposób nie demonizuje swojej protagonistki, a więc nie czyni z niej mizoandryczki (jej relacja z ojcem jest wręcz wyjątkowo głęboka, oparta na wzajemnym zrozumieniu, przyjaźni i miłości). Tym niemniej, choć jest to paradoks, bo w Steinem wciela się kilka aktorek, a film trwa aż dwie i pół godziny (czyli zdecydowanie za długo), to nie jest zniuansowana i rozbudowana postać.

Całość ogranicza się raczej do jej publicznego wizerunku. Niewiele miejsca zostaje poświęcone jej dorosłemu życiu prywatnemu, poza, rzecz jasna, stale zadawanymi przez innych pytaniami o to, dlaczego nie ma męża. Najciekawiej wypada u Taymor rozmowa w autobusie pomiędzy dwoma Gloriami: młodsza żałuje, że nie mówiła, gdy miała się odezwać, że nie trzaskała drzwiami, kiedy powinna była, oraz że nie ryzykowała, kiedy należało. Starsza mówi jej pocieszającym i kojącym tonem: "Zrobisz tak jeszcze wiele razy".

6/10

"Gloria Steinem. Moje życie w drodze" (The Glorias), reż. Julie Taymor, USA 2020, film dostępny na iTunesie, Rakutenie i Chili Film.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy