Reklama

"Exodus: Bogowie i królowie" [recenzja]: Nudy jak na katechezie w podstawówce

Ekranizacja biblijnej historii Mojżesza, który po czterystu latach wyswobodził lud żydowski z niewoli egipskiej, wygląda, jakby podpisał ją nie światowej sławy reżyser, który ma na swoim koncie oscarowe hity, tylko katecheta z polskiej prowincji, który dotąd zebrał w CV jedynie zapis o nauczaniu w pośledniej podstawówce.

Ridley Scott w ostatnich latach kręci film za filmem, co w znacznym stopniu odbija się na jakości serwowanych opowieści. Brytyjczyk coraz bardziej traci autorski sznyt. Jego kolejne obrazy przypominają robione taśmowo produkcyjniaki. Sprawdzają się technicznie, ale leżą i kwiczą w kwestii wiarygodności fabuły i psychologii bohaterów.

Ta ostatnia jest zresztą największą bolączką "Exodusu...". Postaci są w nim tak papierowe, że mogłyby się swobodnie unosić na wietrze. Mojżesz w interpretacji Christiana Bale'a jest tak drewniany, że prędzej można by podejrzewać, że zamieni się w gorejący krzew, a nie że porwie za sobą tłumy zniewolonych Żydów. Bohater nie ma w sobie nic z wielkiego lidera. Brakuje mu charyzmy i wyrazistości. Scott nie trudzi się, żeby znaleźć w nim cechy przywódcy i buntownika. Jego Mojżesz nie sprawdza się ani jako wielki sprawiedliwy, który nie godzi się na los coraz bardziej uciskanych wyznawców judaizmu, ani jako wielki rewolucjonista, którego pragnieniem jest zmiana obowiązującego status quo. Brakuje mu też tej nutki szaleństwa, które poddałoby całą tę historię pod wyrastające z racjonalizmu wątpliwości i uwolniłoby ją z religijnego jarzma.

Reklama

Niestety, reżyser decyduje się zupełnie poddać mistycyzmowi. Biblijną historię traktuje jeden do jednego, nie sili się na interpretację ani stawianie pytań. Tym samym jego film wygląda jak malowana "Biblia Tysiąclecia" dla przedszkolaków, w której plagi egipskie to spadające z nieba szarańcze i żaby, a rozstępujące się morze to wydarzenie, które na nikim nie robi wrażenia, jakby było czymś oczywistym i powszechnym.

Nie można odmówić filmowi plastyczności i wizualnego piękna. Wspaniale prowadzona kamera Dariusza Wolskiego podkreśla monumentalizm i epickość tej historii, ale co z tego, skoro uczta dla oka jest jednocześnie męczarnią dla umysłu? Rozczarowujące to wszystko o tyle, że Scotta od początku kariery interesuje przecież roztrząsanie rozmaitych kwestii kosmologicznych ("Obcy - ósmy pasażer Nostromo", "Prometeusz") i historiozoficznych ("1492. Wyprawa do raju", "Gladiator"). Twórca zawsze miał smykałkę do narracji, w których tajemnicze siły kierowały losem świata i historii. Jak więc to możliwe, że tym razem zadowolił się motywacjami tak banalnymi i oczywistymi, jak predestynacja czy naznaczenie? Gdyby w podobny sposób podszedł do, powiedzmy, "Łowcy androidów", dziś zamiast światowej sławy arcydzieła mielibyśmy raczej przykład klasycznego kina klasy B.

4/10

---------------------------------------------------------------------------------------


"Exodus: Bogowie i królowie" (Exodus: Gods and Kings), reż. Ridley Scott, USA 2014, dystrybutor: Imperial - Cinepix, premiera kinowa: 9 stycznia 2015 roku.

--------------------------------------------------------------------------------------

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy