Reklama

"Elizjum": Prometeusz klasy pracującej

W świecie przyszłości do nieba idą nie ludzie uczciwi lub pobożni, tylko bogaci. Cała reszta - czyli większość populacji - zostaje na zdewastowanej Ziemi, skąd tęsknie spogląda na majaczący pośród chmur zarys ekskluzywnej stacji kosmicznej Elizjum. To właśnie tam mieszkają dzieci lepszego, kapitalistycznego boga.

Chociaż Neill Blomkamp odżegnuje się od politycznego zaangażowania, to aluzja do współczesności jest czytelna, tak bardzo, że trudno ocenić, czy wypowiedzi twórcy to PR-owa zachowawczość, czy objaw jakiejś słodkiej nieświadomości. Ekonomiczna przepaść między większością obywateli a nieliczny elitami, na którą ma zwracać uwagę używany przez ruch Occupy Wall Street slogan "99% to my", rozszerza się tutaj tak bardzo, aż przekracza wreszcie ziemską orbitę.

Reżyser z RPA kreśli bez mała piekielną wizję rynku pracy, gdzie wyzysk to jedyna obowiązująca zasada. Pokazuje, jak ludzkie mrówki są przez ubranych w białe koszule menedżerów na zmianę poniżane, wykorzystywane i rozdeptywane. Dla kontrastu życie w Elizjum przedstawia jako równocześnie apatyczne i zdegenerowane. Prawie w ogóle nie widzimy zwykłych obywateli - ich domy wydają się dziwnie puste, jakby były jedynie drażniącymi ambicje biedaków dekoracjami - a jeśli już się pojawiają w kadrze, to są tylko anonimowymi, rozciągniętymi obok basenów sylwetkami, wyjętymi prosto z koszmarów J. G. Ballarda. Z kolei tamtejsza sekretarz (Jodie Foster, sucha i ostra niczym złamana kość) to godna spadkobierczyni władców starożytnego Rzymu. Uwikłana w walkę o władze, cały czas trzyma pod ręką przeznaczony dla przeciwników sztylet.

Reklama

W końcu jeden popsuty trybik wytacza się z tej machiny. Trybik nazywa się Max, podczas wypadku w pracy uległ napromieniowaniu i zostało mu pięć dni życia (gra go Matt Damon, aktor niepozorny, ale elastyczny i rzetelny, będący jednak tutaj tylko zastępstwem - początkowo w rolę główną mieli wcielić się prawdziwi ludzie ulicy: raperzy Ninja z Die Antwoord lub Eminem; szczególnie ten pierwszy mógł wnieść do projektu dodatkową dawkę nieokrzesania). Nie mając nic do stracenia, a wszystko do wygrania, bohater postanawia wkraść się do Elizjum i uleczyć za pomocą tamtejszej hipernowoczesnej aparatury medycznej. To, co zaczyna się jako egoistyczny zryw samotnego straceńca, zmienia się z czasem w zaczyn rewolucji; dzięki zgrabnemu zawiązaniu akcji prywata zazębia się z dobrem ogółu. Max próbuje ukraść bogom ogień i podarować go ludziom.

Jak bardzo ta dosadność nie graniczyłaby ze zwykłą karykaturą, jak wiele nie byłoby dziur w planie zrównania obywateli i jak bardzo krótkotrwałe nie wydawałoby się upragnione zwycięstwo, "Elizjum" broni jego energia. Film Blomkampa nie jest, tak jak "Człowiek na krawędzi" Asgera Letha, łaszącym się do uciśnionego ludu, wypolerowanym i grzecznym produkcyjniakiem, tylko przegiętym komiksem, żeniącym socjo-polityczną satyrę z gore, cyberpunkiem i postapokaliptycznym westernem. Rozedrgana, zakorzeniona w poetyce wideoklipu i kinie dokumentalnym reżyseria, której próbkę mogliśmy już oglądać w "Dystrykcie 9", tutaj osiąga dojrzałą formę: wciąż szaloną, ale dużo celniejszą, a dzięki temu mocniej walącą po twarzy. Oto wysokobudżetowe kino punkowe: równie naiwne, co pełne pasji, wrzeszczące przez IMAX-owe głośniki i preferujące wyrzutnie rakiet nad koktajle Mołotowa.

7,5/10


---------------------------------------------------------------------------------------

"Elizjum" ("Elysium"), reż. Neill Blomkamp, USA 2013, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 16 sierpnia 2013 roku.

---------------------------------------------------------------------------------------

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Elizjum
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy