Reklama

"Dziennik panny służącej" [recenzja]: Erotyczne ekscesy w eleganckich domach

Célestine, paryska służąca znudzona wielkomiejskim życiem, trafia na prowincję. Wiejska rezydencja, symbol niewinności i oaza spokoju, okazuje się być miejscem, w którym człowiek żyje w zgodzie z naturą - czyli kieruje się instynktem, bezkarnie daje upust seksualnym żądzom i oddaje się pielęgnacji tego, co mroczne i w swoim zepsuciu rozkoszne.

"Dziennik panny służącej" to nie novum na filmowym rynku. Adaptacje elektryzującej powieści Octave'a Mirbeau mają na swoim koncie mistrzowie francuskiego kina - Jean Renoir (w 1946 roku) i Luis Bunuel (w 1964 roku).

Célestine wraca na ekrany po ponad pięćdziesięciu latach i uwodzi tak samo, jak dawniej. Nie jest to jednak szczególna zaleta filmu Benoita Jacquota, bo dowodzi, że kolejny reżyser ledwie odświeżył kultowy, acz niewinny przewodnik po perwersjach; nie dodał historii nowego smaku. Nowy "Dziennik..." ogląda się z zaangażowaniem głównie dzięki występującej w pierwszoplanowej roli, hipnotyzującej Lei Seydoux.

Reklama

Aktorka, w której po premierze "Życia Adeli" Abdellatifa Kechiche'a zakochał się cały świat, na równi uwodzi mężczyzn i publiczność. Bez makijażu, w gorsecie i sukniach zasłaniających uroki kobiecego ciała, przyciąga i utrzymuje spojrzenie. Więcej w niej bezczelności, niż niewolniczego oddania swoim pracodawcom. Jej postawa zdradza poczucie wyższości, w oczach kryje się inteligencja, spryt, wrażliwość i wielka pewność siebie. W swojej grze aktorskiej Seydoux w niczym nie ustępuje swoim ekranowym poprzedniczkom - Jeanne Moreau i Paulette Goddard. Siła utalentowanej aktorki, która niesie fabułę na swoich ramionach nie wystarcza jednak, by o filmie mówić w samych superlatywach.

Historia pokojówki podrywanej przez kolejnych mężczyzn i mierzącej się z własnymi seksualnymi pragnieniami jest bardzo nierówna. Fabuła rozwija się dosyć powoli i przewidywalnie, najciekawsze są w niej drugoplanowe epizody - rozmowa Célestine z otyłą, zrozpaczoną kucharką; niedzielne pogawędki pokojówek czy wspomnienia seksualnych ekscesów, którym panna służąca lubiła się od czasu do czasu oddawać. Dzięki tym drobiazgom reżyserowi udaje się namalować interesujący portret XIX-wiecznej społeczności - kobiet zapiętych pod szyję, które z pasją analizują gwałty i morderstwa oraz eleganckich mężczyzn dających upust swoim żądzom gdzie i z kim popadnie. Opowiadając o nich Jacquot Ameryki, ani tym bardziej skrywanych cech Francuzów, jednak nie odkrywa.

Dziś oglądanie "Dziennika..." najlepiej porównać do przechadzki po sklepie z antykami. Atmosfera jest w nim podniosła, ale i bardzo intymna. Niektóre okazy interesują nas bardziej, inne mniej. Wielu z nich próbujemy dotknąć. Każdy skrywa barwną historię z przeszłości. Podobnie jest z tajemniczą Célestine. Poznajmy ją w chwili, gdy zmierza do nowego miejsca. Pobędzie w nim jakiś czas i ktoś ją stamtąd zabierze. W nowy świat i nową przygodę. Tym ostatnim Jacquot nie widzi końca - w metaforycznym i dosłownym tej frazy znaczeniu. I w tym tkwi główny problem albo największa zaleta jego filmu. Wychodzimy z kina z ciekawością rozbudzoną do granic, w napięciu czekając na dalszy, kluczowy rozwój wypadków. Pozostaje on jednak wyłącznie kwestią naszej wyobraźni, bo na sequel nie mamy co liczyć.

6/10

---------------------------------------------------------------------------------------


"Dziennik panny służącej" (Journal d'une femme de chambre), reż. Benoit Jacquot, Francja, Belgia 2015, dystrybutor: Best Film, premiera kinowa: 22 maja 2015 roku.

--------------------------------------------------------------------------------------

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy