"Dzieciństwo wodza" [recenzja]: Naiwna "baśń" o narodzinach zła

"Dzieciństwo wodza" można oglądać na polskich ekranach od 11 listopada /materiały dystrybutora

W prologu muszą być zdjęcia archiwalne. W końcu mamy do czynienia z filmem "historycznym", który odwołuje się do okresu tuż po I wojnie światowej - do momentu podpisania traktatu wersalskiego i czterech innych traktatów pokojowych, o których nikt nawet nie wspomina. Ta historyczna wstawka na początku ma osadzić widzów w atmosferze epoki powojennej, w której czuć traumę, ale nikt do końca sobie tego nie uświadamia.

W tej europejskiej rzeczywistości "dzielenia" wpływów i chwalenia zwycięzców mamy do czynienia z historią buntującego się chłopca. Jego zachowania ma zapowiadać złowieszczą przyszłość.

W filmie Brady'ego Corbeta, aktora znanego m.in. z "Funny Games" Hanekego (amerykańska wersja), "Melancholii" von Triera, czy "Martha, Marcy, May, Marlene" Durkina idea wodzostwa charakterystyczna dla okresu międzywojennego zostaje sprowadzona do historyjki o niesfornym dzieciaku o imieniu Prescott, który buntuje się przeciwko establishmentowi reprezentowanemu przez jego nadętych rodziców. Oczywiście chłopiec spełnia rolę symbolu nowej epoki - owocu konfliktu zbrojnego, który zatruł kolejne pokolenia. W tej naiwnej "baśni" o narodzinach zła wszystkie pozostałe postacie nie mają nawet imion - spełniają swoje funkcje. Z jednej strony Ojciec (Liam Cunningham) i Matka (Berenice Bejo), z drugiej - Pokojówka (Yolande Moreau) i Nauczycielka (Stacy Martin). Osobnym bohaterem staje się stara europejska rezydencja, która pamięta lata swojej świetności, ale jednocześnie stanowi przerażający relikt poprzedniej epoki.

Reklama

W takiej scenerii Ojciec chłopca spełnia swoje patriotyczne obowiązki. Jako członek ekipy prezydenta Wilsona negocjuje warunki pokoju na konferencji paryskiej. Matka i syn towarzyszą mu i próbują przetrwać w nowej rzeczywistości. Poza tym są elementem obcym w świecie, który jeszcze przed chwilą był scenerią potwornych walk.

"Dzieciństwo wodza" to film-bibelot, nad którym można się zachwycać, zwracając uwagę na wymyślne zdjęcia i chociażby hipnotyzujące jazdy kamery, które momentami wywołują lęk. Podobnie zresztą jak sama postać chłopca, który mści się na dorosłych, praktycznie milcząc. Jego "przemiana" w demona rozpoczyna się od incydentu rzucania kamieniami w wiernych wychodzących z kościoła. Każdy kolejny epizod złości wyznacza rozdział w strukturze filmu Corbeta. Chłopiec atakuje i następnie przeżywa upokorzenie. Coraz bardziej odkleja się od rzeczywistości, tak jakby zapadł na tajemniczą chorobę. Jego jedyna ciepła relacja to czas spędzony z Pokojówką. Każdy kolejny "związek" jest coraz bardziej toksyczny. Ewidentnie twórcy filmu nawiązują do bohaterów "Białej wstążki" Hanekego, ale naprawdę trudno porównywać oba obrazy. W "Dzieciństwie wodza" mityczne, tajemnicze zło pojawi się znikąd, tak jakby w okres powojenny był wpisany wątek "produkcji" okrutnych tyranów - potwornie naiwny wniosek.

Obraz Corbeta staje się niestety wręcz niestrawny w epilogu. Scenariusz z "przyszłości" jako wyjaśnienie dzieciństwa chłopca to już duże nadużycie. Jedynym bohaterem z imienim pozostaje Charles - przyjaciel rodziny (Robert Pattinson). Jego relacja z Prescottem to jedno z bardziej kiczowatych i błazeńskich rozwiązań scenariuszowych, na jakie można było sobie w tym przypadku pozwolić. Podobnie zresztą jak muzyka autorstwa Scotta Walkera, która jest tak pompatyczna, że aż nie do zniesienia.

5/10

"Dzieciństwo wodza" [The Childhood of a Leader], reż. Brady Corbet, Węgry, Wielka Brytania, Francja 2015, dystrybutor: Against Gravity, premiera kinowa: 11 listopada 2016

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Dzieciństwo wodza
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy