Reklama

"Disco robaczki", czyli rodzinne Kombi

"Disco robaczki", reż. Thomas Borch Nielsen, Dania, Niemcy 2008, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa: 21 maja 2010

Jeśli macie dylemat jak przekonać swojego dzieciaka do ulubionej składanki hitów z lat 80-tych, to właśnie znaleźliście rozwiązanie. Jeśli jednak Donna Summer kojarzy wam się z aktorką z Beverly Hills, a Gloria Gaynor z przedstawicielką ruchu LGBT,to możecie śmiało przestać czytać i zapuścić dziecku jakiś klasyk od Disneya. "Disco robaczki" to nie film. To znaczy, nie tylko film.

Rok temu przez polskie ekrany przemknęła ubrana we flanelę Meryl Streep, której w śpiewaniu piosenek Abby pomagali Pierce Brosnan, Colin Firth i Stellan Skarsgard. W tym dziwacznym, ni to filmie, ni spektaklu muzycznym, jedno pozostawało pewne - że muzyka łączy pokolenia. Połączyła matkę z córką na ekranie i dzieci z rodzicami przed nim. Do dziś zapewne większość widzów zapomniała o co dokładnie chodziło w "Mamma Mia!", jednak Abba wciąż nie opuszcza naszych odtwarzaczy. Jest coś urokliwego w tym rytualne zasypywania dziury pokoleniowej, a filmy takie jak tamten i ten omawiany dziś, stanowią asumpt do takiego właśnie gestu. Dzięki nim ojciec-rockowiec, niespecjalnie w młodości przepadający za Abbą i rozsłuchana w ambiencie córka mogą bez żenady zanucić "Take a chance on me" przy porannej kawie (rzecz jasna, jeśli nie straszny im kontekst).

Reklama

"Disco robaczki" stanowią podobnego rodzaju produkt, platformę, która raczej mniejszym, niż większym dzieciakom sprzeda trochę melodii ze złotej ery disco. Wszystko, włącznie z lokalizacją piosenek, doborem wokalistów i spolszczeniem żartów obliczone jest na wspólne tupanie nogami w rytm beatu i bezproblemowe odczytanie aluzji. Będzie zatem Zbig Wodecki, będzie skrycie homoseksualny gitarzysta rockowy, który imieniem nawiązuje do obecnego faceta polskiej królowej kiczu, ale już zachowaniem - do byłego lidera rockowej kapeli, którego wokalistka nieoczekiwanie odnalazła w sobie miłość do niemieckiego disco i wielu, wielu innych. Może nawet ktoś się uśmiechnie.

Problem w tym, że pomijając nieźle przetłumaczone i poprawnie wykonane dyskotekowe szlagiery sprzed 30 lat, w filmie niewiele się ostaje. Animacja, nawet na tle zrealizowanego 15 lat temu "Toy Story" (o "Shrekach", "Potworach i spółce", czy "Odlocie" nie wspominając) wypada blado. Fabuła, owszem, zawiera kilka interesujących wątków, z których najciekawszym wydają się emancypacyjne dążenia dżdżownic, zmęczonych usługiwaniem lepiej ustawionym robalom, ale wszystko jest jakieś niedorozwinięte - pozostawione w larwalnym stadium. Podczas całego seansu widz ma wrażenie, że twórcy dosztukowali historyjkę i animację, niejako na dokładkę do całkiem niezłego pomysłu na animowaną disco-operę. Czy mimo wszystko warto załadować swoje dziecko w fotelik i spędzić półtorej godziny w towarzystwie disco robaczków?

Uczciwie powiem, że to zależy od stopnia tolerancji na disco przez rodzica. Jeśli znudzeni jesteście już piosenkami z "Alvina i wiewiórek", "Księżniczki i żaby", czy innych hitów i chętnie niepostrzeżenie przestawilibyście dziecko na nieco bardziej odpowiadający wam repertuar, to gorąco namawiam - numery są chwytliwe. Również jeśli, tak jak jeden z bohaterów w skrytości serca uwielbiacie Village People, ale nie wypada wam ich słuchać - to voila! Będzie na kogo zrzucić zawartość adaptera. Jeśli jednak Donna Summer kojarzy wam się z aktorką z Beverly Hills, a Gloria Gaynor z przedstawicielką ruchu LGBT, to możecie sobie śmiało darować.

5/10

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama