"Cząstki kobiety": Między traumą i sztampą [recenzja]

Kadr z filmu "Cząstki kobiety" /brak /materiały prasowe

Na liście zdarzeń, które wywołują traumę, utrata wyczekiwanego dziecka zaraz po porodzie, musi zajmować jedno z czołowych miejsc. Jak z tematem radzi sobie węgierski reżyser Kornél Mundruczó?

Znany z zaskakujących filmowych podróży Kornél Mundruczó w swoim anglojęzycznym debiucie staje w rozkroku pomiędzy chwytającym za gardło realistycznym dramatem, a historią, która takim dziełem chciałaby być; między europejskim eksperymentem w duchu legendarnej Dogmy 95, a smutnawą, acz gładką dykteryjką.

Na liście zdarzeń, które wywołują traumę, utrata wyczekiwanego dziecka zaraz po porodzie musi zajmować jedno z czołowych miejsc. Opowiedzenie o emocjach, które się z tym wiążą to zadanie i odpowiedzialne, i niezmiernie trudne. A jeżeli produkcja ma duże ambicje artystyczne, znacznie większe niż telewizyjna "prawdziwa historia" z kanału z operami mydlanymi, chce uniknąć taniego sentymentalizmu i ckliwości, autentycznie dotknąć widza, wyzwanie nabiera rumieńców. Ale przecież świat sztuki do odważnych należy.

Reklama

"Cząstki kobiety" mogłyby rozbić emocje widza na tysiąc raniących kawałków, wstrząsnąć nimi, rozsypać, podeptać, a potem je na nowo poskładać, posklejać, sprawiając ból, ale i finalnie przynosząc upragnione katharsis. Na etapie zamysłu, nawet scenariusza, film Kornéla Mundruczó i Katy Wéber musiał nieść w sobie wielką obietnicę i potencjał "Manchester by the Sea" Kennetha Lonergana, "Drogi do szczęścia" Sama Mendesa, "Zniknięcia Eleanor Rigby" Neda Bensona czy "Blue Valentine" Dereka Cianfrance’a. Wszystkich tych przeszywających dramatów, w których życie swoim ciężarem tłamsi bohaterów i wystawia na najcięższe, niewyobrażalne wręcz próby.

Mundruczó i Wéber podeszli do sprawy z wielkim zaangażowaniem. Widać to w kadrach i przemyślanej starannie konstrukcji całego filmu - podzielonego na "rozdziały" i etapy mierzenia się młodych kochanków: Marthy (Vanessa Kirby, znana m.in. z roli młodej księżniczki Małgorzaty w "The Crown") i Seana (Shia LaBeouf) oraz babki Elizabeth (Ellen Burstyn - pamiętacie ją w "Requiem dla snu"?) z niewyobrażalną stratą. Sceny i emocje, ujęcia nagości, kłótni, sporów, nieudanego seksu zostały precyzyjnie poukładane. Za bardzo... W czasie seansu prawda, prawdopodobieństwo i wiarygodność zachowań bohaterów uginają się pod jarzmem chłodnej kalkulacji. Stają się jakimś ćwiczeniem na temat - jak z Actors's Studio napisał recenzent "Guardiana" Xan Brooks i nie sposób jest się z nim nie zgodzić.

Do tej pory Mundruczó i Wéber w swoich wspólnych produkcjach kinowych - "Białym Bogu" i "Księżycu Jowisza" - potrafili zaskoczyć najbardziej śmiałymi rozwiązaniami. Przełamywali tabu i wyprowadzali widzów w pole. Szli po swoje, czasami bezczelnie. Bolesne losy wyrzuconego na ulicę psa - nie komedia, nie słodka opowieść o Lassie, tylko twarde życie? Tak! Uchodźca latający po postrzeleniu? Jasne! Tej iskry szaleństwa i nieprzewidywalności, zaskoczenia w "Cząstkach kobiety" brakuje. Wszystko ułożone jest jak pod linijkę, jakby za radami z podręcznika młodego scenarzysty dramatu o traumie, żałobie i rozpadzie rodziny.

Zgrzyty wkradają się już w obiecującej, trwającej ponad 20 minut scenie domowego porodu, na który decydują się bohaterowie. Vanessa Kirby w pełni oddaje się swojej postaci i fizyczności tego procesu, co przyniosło jej finalnie Puchar Volpi dla najlepszej aktorki w Wenecji. Kamera prowadzona przez operatora Benjamina Loeba śledzi jej grymasy i gesty, podąża z miejsca na miejsce. I można by się nawet wirtuozerią tego spektaklu zachwycić, bić brawa za utrzymanie napięcia i rytmu, gdyby nie rosnący dysonans pomiędzy realizmem, a filmowym oszustwem. Im "odważniejsze" ujęcie, tym bardziej nieautentyczne. Im głośniej krzyczy o swojej głębi, tym bardziej się od niej oddala. A gdy dzieło wmawia widzowi, że stawia na realizm, że wydobywa na ekran emocje z trzewi... Zgrzyt. Fałsz. Nieprawda.

Autorzy nazbyt często sięgają po gotowe wytrychy, zamiast naprawdę wsłuchać się w bohaterów i ich dramat. Ot, pod ręką jest akurat prawniczka-lwica sądowa, która zniszczy położną asystującą przy porodzie, matka-despotka z początkami demencji wygłosi tyradę o swoim dzieciństwie w cieniu Holocaustu (Ellen Burstyn jest w tej mowie wspaniała, jak na genialną aktorkę przystało, ale tekst razi scenariuszową płycizną), pojawi się kwestia różnic klasowych, "luźne" pogadanki o The White Stripes, wreszcie - analogowe zdjęcia, wywoływane w ciemni, do której właściciel sklepu fotograficznego bez problemu wpuści Marthę. W kadrze wygląda to pięknie, ale akcja dzieje się współcześnie.

Wcześniej Mundruczó i Wéber wystawili "Cząstki kobiety" na scenie - w warszawskim Teatrze Rozmaitości. Spektakl został obsypany nagrodami i zdobył mnóstwo pochlebnych recenzji, w których często pisano o niebanalnych postaciach i odejściu od imitacji. Na ekranie zostało udawanie: że Kanada to Boston, Brytyjka to Amerykanka, a poród to 20 minut i już, po sprawie.

5,5/10

"Cząstki kobiety", reż. Kornél Mundruczó, Węgry, USA, Kanada (2020), premiera Netflix: 7 stycznia 2021 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Cząstki kobiety
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy