Reklama

"Cafe de Flore": Strategia didżeja

"Cafe de Flore" - tytuł swego najnowszego filmu kanadyjski reżyser Jean-Marc Vallée ("C.R.A.Z.Y.", "Młoda Wiktoria") zapożyczył z pewnej jazzowej kompozycji (w wykonaniu Matthew Herberta). Obraz zrodzony z miłości do muzyki najlepiej prezentuje się jednak (brzmi logicznie?) w obrębie ścieżki dźwiękowej. Wystarczy kupić soundtrack...

Historie są dwie, jak dwie były Weroniki w filmie Krzysztofa Kieślowskiego z Irene Jacob. Akcja jednej rozgrywa się w Paryżu pod koniec lat 60. - jej bohaterką jest, grana przez Vanessę Paradis (brawa!), samotna matka wychowująca kilkuletniego chłopca z zespołem Downa. W drugiej opowieści przenosimy się do współczesnego Montrealu, śledząc życiowe perypetie, odnoszącego zawodowe sukcesy didżeja (w tej roli znany w Quebecu piosenkarz - Kevin Parent), który po rozstaniu z żoną (wciąż go szaleńczo kocha) związał się z młodszą kobietą. Co łączy protagonistów obu narracji? Reżyser pozostawia rozwikłanie tej zagadki wrażliwości widza.

Reklama

Uprzedzę lojalnie, że "Cafe de Flore" skonstruowane jest bardzo dynamicznie. Vallée nie tylko konsekwentnie stosuje montaż równoległy, splatając obydwa pozornie niezwiązane wątki; więcej - tnie na potęgę, nawet w obrębie pojedynczej sceny, sprawiając, że jego film przypomina rodzaj niemal dwugodzinnego wideoklipu. Trochę jak grany przez Parenta didżej, który zwierza się w jednej ze scen, że uwielbia nagle przerywać grany publiczności kawałek, by spotęgować jej koncentrację na kolejnym utworze - tak Vallée dość łatwowiernie powtarza ten montażowy zabieg jako reżyser "Cafe de Flore".

Dodatkowo kanadyjski twórca celowo zaciera granicę między rzeczywistym a wyobrażonym (jedna z bohaterek cierpi nawet na lunatyzm), co przemienia "Cafe de Flore" w rodzaj sennej medytacji. Jakby jeszcze było mało, do gry wkracza także reinkarnacja i - a jakże! - wyświechtane pokrewieństwo dusz. Metafizyka dla ubogich w pełnej krasie! Nie dość, że spoiwo obydwu równolegle opowiadanych historii posklejane jest z tu życiowych mądrości spod znaku Paolo Coelho, to na domiar złego reżyser raz po raz ma problemy z narracyjnym zbalansowaniem obydwu opowieści. Im bliżej końca filmu, tym wyraźniej czujemy, że jedna historia jest tu wyraźnie na usługach drugiej.

Nadrzędnym tematem "Cafe de Flore" jest jednak chyba idea bezwarunkowej miłości. Tym, co najbardziej przemawia do mnie jako wspólny mianownik opowieści o chłopczyku z zespołem Downa i targanym uczuciami do dwóch kobiet didżeju, jest fakt, że obaj nie dostrzegają okazywanej im czystej, bo nie oczekującej wzajemności miłości. Tytułowy jazzowy temat staje się tu muzycznym symbolem owego najwznioślejszego z uczuć. Słucha się więc tego filmu bardzo przyjemnie. Oczy już jednak trochę bolą.

4/10


---------------------------------------------------------------------------------------

"Cafe de Flore" ("Café de flore"), reż. Jean-Marc Vallee, Francja, kanada 2011, dystrybutor: Vivarto, premiera kinowa 19 października 2012 roku.

---------------------------------------------------------------------------------------

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Jean-Marc Vallee
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy