"Bridget Jones 3" [recenzja]: Czas podsumowania

Renee Zellweger po raz trzeci wcieliła się w Bridget Jones /materiały dystrybutora

Od czasu debiutu angielskiej singielki minęło już 15 lat. To wtedy Bridget Jones, stworzona przez niezawodną Helen Fielding, dostała twarz Renee Zellweger.

"Dziennik Bridget Jones", a także wcześniejszy "Seks w wielkim mieście" i "Ally McBeal", stały się symbolem początku XXI wieku, prezentując popkulturowe obrazki singielek, które próbują za wszelką cenę ułożyć sobie życie. Nie zawsze kończyło się to ślubem i heteroseksualnym związkiem, choć trzeba przyznać, że marzenia o miłości do grobowej deski w każdym z tych trzech przypadków pozostały jednak kluczowe.

W filmie "Bridget Jones 3" tytułowa bohaterka wraca jako 40-latka. Oczywiście, nadal siedzi na kanapie w swoim mieszkanku, ma na sobie dres i towarzyszy jej smutna muzyczka oraz pojedyncze ciastko ze świeczką. Niby zaczyna się tak samo, ale nagle Bridget mówi "stop!". Dość prowadzenia dziennika porażek. Nie ma miłości - trudno.

Reklama

Beztroska i zabawa kończą się wpadką - dosłownie. Bridget Jones zachodzi w ciążę. Na dodatek nie ma pojęcia, kto jest ojcem jej dziecka. Kandydatów jest dwóch. Znany wszystkim Mark Darcy (Colin Firth) oraz miliarder, matematyk Jack (Patrick Dempsey). Uwodziciel Daniel (Hugh Grant) towarzyszy bohaterom już tylko na zdjęciach. Trzecia część przygód pani B. zaczyna się od jego pogrzebu po tragicznej śmierci w dzikiej głuszy.

Ciąża Bridget Jones to doskonała okazja, żeby przypomnieć samą postać, ale też żeby wzbudzić nostalgię. Ten mechanizm działa także w przypadku filmowych wersji "Seksu w wielkim mieście". Trudno nie skusić się na kolejne dwie godziny z Bridget, jeśli jest taka możliwość. Dodatkowo chodzi o tęsknotę za pewnym okresem początku XXI wieku, kiedy wszystkie, nawet najbardziej kiczowate gwiazdki współczesnej popkultury, dopiero zaczynały medialne kariery. Wcześniejsza dekada - lata dziewięćdziesiąte XX wieku - to już czas vintage. Okres od 2000 roku to coś bliskiego, o czym się pamięta, co w przypadku historii popkulturowych singielek wymaga też pewnego podsumowania. 

"Bridget Jones 3" ewidentnie kończy serię. Trudno odmówić scenarzystom tej części (Helen Fielding, Emma Thompson, Dan Mazer) pomysłowości. Z drugiej strony - wątki polityczne, takie jak nawiązanie do sprawy Pussy Riot, można odczytywać co najmniej dwuznacznie. Trudno przejść obojętnie obok pomysłu, jakoby marsz w obronie praw kobiet był niepotrzebny. "Po co nam tyle praw?" - pyta jedna z bohaterek. Zupełnie inaczej ogląda się takie "gagi" dziś w Polsce, inaczej w Wielkiej Brytanii. My tych praw nie mamy za wiele.

Chylę czoła za dość trafne obśmiewanie hipsterów telewizyjnych - od bród poczynając, a na czerwonej szmince kończąc. Tylko czy naprawdę to jest najlepszy moment, żeby podtrzymywać wzorzec tej "normalnej obywatelki", czyli takiej która raczej z feminizmem nie ma za wiele wspólnego? 

Bridget wróciła, Renee wróciła... W niektórych scenach wypada wręcz ekstremalnie absurdalnie. Niektóre epizody są tak przesycone słodyczą i kiepskim romantyzmem, że można oszaleć. Jednak Bridget będzie uwodzić. Tego nie można jej odmówić.

6/10

"Bridget Jones 3" [Bridget Jones's Baby], reż. Sharon Maguire, Irlandia, wielka Brytania, Francja, USA 2016, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 16 września 2016

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Bridget Jones 3
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy