"Biały tygrys": Bunt w kurniku [recenzja]

Kadr z filmu "Biały tygrys" /materiały prasowe

Ramin Bahrani, urodzony w Stanach Zjednoczonych reżyser irańskiego pochodzenia, od początku kariery poddaje analizie i reinterpretuje mit amerykańskiego snu. Tak było w przypadku niewielkich filmów w stylu "Człowieka z budką" (2005) oraz "Na pełnym gazie" (2007), ale i okraszonego doborową obsadą "Bez względu na cenę" (2012), gdzie przyglądał się wyrzutkom i odmieńcom oraz słabszym ciemiężonym przez silniejszych. "Biały tygrys" (2021), oparty na nagrodzonej Bookerem powieści Aravinda Adigi z 2008 roku, to jego pierwszy obraz zrealizowany poza USA, choć wciąż zanurzony w motywie sukcesu spod znaku "od zera do bohatera/milionera". Mimo iż jego akcja rozgrywa się w Indiach, Ameryka i jej kapitalizm wciąż stanowią tu punkt odniesienia, a właściwie model, który odejść musi do lamusa, ponieważ przyszłość pisana będzie przez Chiny oraz właśnie "kraj świętych krów i biednych ludzi".

Balram (bardzo dobry w tej roli Adarsh Gourav), narrator i główny bohater opowieści, jest przedsiębiorcą, który dorobił się, nie mając wcześniej niczego. Dorastał na ubogiej wsi, gdzie zasady ustalała jego babcia: to ona wysłała go do pracy, gdy ledwo odrósł od ziemi, to ona kazała oddawać sobie każdą rupię pochodzącą z wypłaty, to ona aranżowała śluby swych dzieci i wnuków. I choć chłopiec był pilnym uczniem - potrafił czytać i pisać, co uczyniło z niego tytułowego białego tygrysa, niesłychanie rzadkie zwierzę, przychodzące na świat raz na pokolenie - w tych warunkach nie miał najmniejszych szans na osiągnięcie wymarzonego sukcesu. Miarka się przebrała, gdy świadkował śmierci ojca, której nie można było zapobiec z uwagi na brak dostępu do lekarzy. Żeby wyrwać się z nizin, zaczął kombinować. Dzięki przebiegłości, został zatrudniony jako kierowca w posiadłości lokalnego bossa, którego syn Ashok (Rajkummar Rao) wrócił wraz z żoną Pinky (Priyanka Chopra) prosto ze studiów w USA.

Reklama

Film Bahraniego to nie tylko historia wspinania się na szczyt drabiny, ale również - a być może przede wszystkim - komentarz społeczny wygłaszany przez protagonistę. Balram porównuje Indie do wielkiego kurnika po brzegi wypełnionego ptactwem, idącym na śmierć: "Kury widzą i czują krew. Wiedzą, że będą następne, ale się nie buntują. Nie próbują uciec. Indyjską służbę wychowano tak samo. Słudzy pozostaną wierni do tego stopnia, że można im dać klucz do wolności, a oni go odrzucą i jeszcze cię przeklną". To całkiem interesująca analogia, choć niepozbawiona słabych punktów, jak choćby tego, że kury zwyczajnie nie mają narzędzi do wzniecenia rebelii, podczas gdy człowiek posiada wszelkie predyspozycje, by - chcąc wyrwać się z oków niesprawiedliwości - przeciwstawić się kaście panów. Może to jednak wcale nie takie proste, skoro bohater wprost przyznaje się do tego, że "wpojono mu pragnienie bycia sługą i brutalnie wbito w mózg". Potrzeba więc przebudzenia się w momencie, gdy wszyscy inni śpią (stąd przywołana w jednej ze scen przypowieść o Buddzie).

"Sprawny przedsiębiorca w Indiach musi działać na dwa fronty: musi kpić i wierzyć, być uczciwy i zakłamany, przebiegły, ale i szczery". To credo Balrama, dzięki któremu wdrapie się na samą górę, ale po drodze nie obędzie się bez ofiar. Młody mężczyzna jest pełen szacunku, wiecznie posłuszny, daje od siebie bodaj więcej niż się od niego oczekuje. Uśmiecha się bez przerwy, przystając na kpiny i zniewagi, daje sobą pomiatać, będąc na każde zawołanie, klęka, kiedy trzeba, całuje stopy, gdy należy, z pokorą przyjmuje cios od niezadowolonych włodarzy. Za tą fasadą kryje się jednak nienawiść. Coś w nim pęka, krew zaczyna buzować. Czara goryczy w końcu się przeleje.

W gruncie rzeczy - przekonuje Balram - w Indiach są dwie kasty: brzuchatych i posiadających oraz wygłodniałych i niemających w zasadzie niczego (to zaś, co mają - marne pieniądze, godność, wolność - i tak zostaje im prędzej czy później odebrane). Bogactwo na pierwszy rzut oka wydaje się niedostępne (skojarzenia z "Parasite" Bonga Joon-ho z 2019 roku wydają się wcale nieprzesadzone). Czy z klatki można się wydostać i przekroczyć granice pomiędzy tak różnymi, pełnymi dysproporcji klasami? Wszak każdy, nawet najuboższy, może zostać premierem Indii - odpowiada bohater. Nie oznacza to bynajmniej, że bycie biednym w demokracji się opłaca. Sygnał do ataku wychodzi w filmie Bahraniego z ust kobiety. Pinky, zamerykanizowana Hinduska (już wyjazd do Delhi jest tu kadrowany niczym podróż co najmniej do Nowego Jorku), jawnie, jako pierwsza w tej historii, buntuje się przeciwko skostniałym tradycjom. Nie tylko nazywa kasty poronioną koncepcją, ale również ma czelność podnieść głos na teścia i szwagra w sytuacji, gdy ci stosują fizyczno-słowną przemoc przeciwko Balramowi. Chłopak nie od razu zrozumie, co znaczyły podjęte przez nią działania. W swej mentalności jest niewolnikiem, nieznającym innego życia od tego, które ma teraz - u boku, a raczej u stóp swego pana. Rzecz w tym, że sługa bez suwerena wciąż pozostaje człowiekiem.

6/10

"Biały tygrys" (The White Tiger), reż. Ramin Bahrani, Indie/USA 2021.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy