Reklama

"Biały cień" [recenzja]: Czarno-biała Afryka

"Biały cień" dotyka tematu trudnych losów albinosów we wschodniej Afryce, chętnie maglowanego przez media. Jednak obraz izraelskiego reżysera nie jest dydaktycznym reportażem. To raczej klasyczna opowieść o outsiderze, któremu przyszło żyć w nienormalnych warunkach.

Ta nienormalność bierze się z kultywowanych na Czarnym Lądzie (szczególnie w Tanzanii) wierzeń, że część ciała Afrykańczyka o ograniczonym pigmencie w skórze ma moc relikwii. Szaman za serce, kość czy genitalia albinosów jest w stanie zapłacić niebotyczne sumy. Ich życie to właściwie ciągła walka o przetrwanie.

Tak jak jego ojciec, wybielony przyszedł na świat także Alias, główny bohater tego filmu. Kiedy jego rodzic pada ofiarą zabójstwa polujących na albinosów kłusowników, matka decyduje się odesłać półsierotę do trudniącego się handlem wuja, żyjącego w mieście. Niestety, porozumienie tej dwójki okazuje się utrudnione. Białe ciało chłopca odpycha zamiast przyciągać klientów, wuj popada więc w coraz większe problemy. W konsekwencji Alias trafia do ośrodka, w którym schronienie przed zabobonnymi Afrykańczykami znajdują jemu podobni.

Reklama

Takie miejsca rzeczywiście istnieją w Afryce i, jak przekonuje reżyser, zostały w filmie odbite niemal jeden do jednego. Do wiary w jego słowa przekonują zabiegi formalne, typowe dla kina dokumentalnego. Twórca kręcił film przez siedem miesięcy z naturszczykami, przez co jego obraz tryska naturalnością. Aktorzy-amatorzy czują się jak ryby w wodzie, bo przecież w rzeczywistości niczego nie grają, zachowują się tak, jak na co dzień.

Szkoda tylko, że takiemu zabiegowi nie towarzyszy wnikliwsze spojrzenie na afrykańską rzeczywistość. U Deshego to wciąż kraj egzotyczny, dziwny, niebezpieczny i dziki. Reżyser popełnia ten sam grzech, którego - o czym niedawno mogliśmy się przekonać w polskich kinach - dopuścił się twórca "Difret". Obaj patrzą na Afrykę potępieńczo, nie starają się zrozumieć tego, co prowadzi mieszkańców tego kontynentu do wiary w moc amuletów z członków albinosów, czy tego, co pozwala im traktować czternastoletnią dziewczynkę jako dojrzałą i gotową do seksualnej inicjacji. Rozumiem, że można się z takimi założeniami nie zgadzać, ale żeby od razu wszystkich, którzy w nie wierzą, przekreślać zamiast edukować, wydaje się lekką przesadą.

Tym bardziej, że film Deshego skupia się na utwierdzaniu takich wniosków na temat Afryki, które nie tylko od dawna są nam znane, ale które zaczęliśmy już traktować jako stereotyp. No, bo jak długo można pozwalać na to, by ten kontynent kojarzył nam się jedynie z biedą, nieszczęściem, chorobami i gusłami, które przesłaniają wszystko inne? Ten wizerunek domaga się głębszej analizy, świeżego spojrzenia, które odsłoni mniej znane oblicze. Deshe znalazł ciekawy punkt patrzenia, który niekoniecznie pociągnął za sobą interesujący widok. W rezultacie jego film sprawdza się głównie jako ciekawa formalnie opowieść o outsiderze, odmieńcu, który musi się zaadaptować do warunków tak trudnych, że można nad nim jedynie lamentować. A tymczasem chciałoby się jego sytuację zrozumieć i zastanowić, jak można mu pomóc.

6/10

---------------------------------------------------------------------------------------


"Biały cień" (White Shadow), reż. Noaz Deshe, Niemcy, Włochy, Tanzania 2013, dystrybutor: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty, premiera kinowa: 24 kwietnia 2015

--------------------------------------------------------------------------------------

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy