Reklama

Bestia ze spiłowanym pazurem

"Wilkołak", reż. Joe Johnston, USA/Wielka Brytania 2010, dystrybucja UIP, premiera kinowa 26 lutego 2010 roku.

Czy można zrobić film grozy, który nie będzie budził strachu? Oczywiście, że można. Rozliczne przykłady, głównie b-klasowych horrorów, bez szczypty trwożących momentów zawsze były przedmiotem kpin miłośników straszenia na ekranie, którzy jednak - nie skreślając ich całkowicie - odbierali je jako niezamierzone komedie. Ale czy można nakręcić horror, który nie będzie ani straszny, ani śmieszny? Przykład "Wilkołaka" pokazuje, że to żaden problem.

Trudne były koleje losu tego obrazu. Zanim wielokrotnie poprawiano, przemontowywano film, wygwizdywany na kolejnych pokazach próbnych, projekt porzucił Mark Romanek, reżyser m. in. intrygującego thrillera ''Zdjęcie w godzinę''. Po nim przejął go Joe Johnston. Johnston zrealizował wcześniej np. familijne ''Kochanie, zmniejszyłem dzieciaki'' i ''Jumanji'', ale w annałach historii kina zapisze się przede wszystkim jako twórca efektów specjalnych do pierwszych trzech części ''Gwiezdnych wojen''. Szkoda tylko, że niegdysiejszy ekspert w swojej dziedzinie, przesiadłszy się na stołek reżyserski, nie zadbał o odpowiednie wykorzystanie techniki komputerowej. Animowany, sztuczny wilkołak porusza się z niewiarygodnie dużą prędkością, a jego pojawienie się pośród wiktoriańskich kamieniczek i w mrokach angielskiego lasu rodzi konflikt ze starannie wykonaną, realistyczną scenografią.

Reklama

Wątpliwości budzi już sam prolog filmu. W ciemnym borze, późną nocą, jakiegoś człowieka dopada i rozszarpuje na części wygenerowany w komputerze zwierz. Wszystko nakręcone w klimatycznej, gotyckiej aurze, ale w drażniącym, teledyskowym tempie. Tak będzie z całym filmem; reżyser nie mógł się zdecydować, do jakiej widowni kieruje swoje dzieło. Do miłośników klasycznej grozy kinowej, opartej na najlepszych patentach horrorów z Universalu i Hammera, czy do młodzieży, spędzającej popołudnia przy odmóżdżającym MTV, a wieczorami zabawiającej się na seansach torture porn w rodzaju ''Piły'' albo ''Hostelu''. Poważny kłopot sprawia też ukazywanie przemocy. Rozrzucane po ekranie wnętrzności mogą przyprawić przeciętnego widza o mdłości, ale miłośnik kina gore może tylko ziewnąć na ich widok z politowaniem.

Jeśli film nie urzeka chaotyczną stroną wizualną, to może przykuje uwagę nieszablonową treścią? Niestety, Johnston polega i na tym polu. ''Wilkołak'' to remake klasyka grozy z 1941 roku z Lonem Chaneyem Jr. w roli głównej. Reżyser nowej wersji wydłużył narrację o ponad pół godziny, nie wykorzystał jednak naddatku taśmy ani do budowania napięcia (wskaźnik suspensu przez cały czas trwania filmu pokazuje zero), ani do rozbudowy oryginalnej fabuły o nowe, interesujące wątki, ani wreszcie do pogłębienia psychologii postaci. Rysunek bohaterów jest niezwykle sztampowy a aktorzy mechanicznie odgrywają swoje toporne dialogi (wyjątek stanowi Hugo Weaving, który wstrzyknął w swoją rolę sporą dawkę ironii); pomiędzy głównymi bohaterami, Lawrencem a Gwen, nie ma żadnej iskry. Wróżę Złotą Malinę dla Benicio Del Toro i Emily Blunt jako najgorszej pary ekranowej roku.

Film grozy to gatunek najbardziej podatny na odczytania psychoanalityczne i najczęściej pisany w tym kluczu. Nawet jednak i tej sposobności nadania historii drugiego dna nowy ''Wilkołak'' nie potrafił wykorzystać przyzwoicie. Wątek Lawrence'a, który wypiera ze świadomości i spycha w niepamięć obraz ojca mordującego matkę, planowany chyba jako element zaskoczenia, jest przewidywalny od samego początku i razi płycizną intelektualną. Próżno też w ''Wilkołaku'' szukać komentarza do dualizmu ludzkiej natury.

Jest jednak jedna rzecz, na której warto zawiesić oko. Kiedy pędząca, komputerowa bestia zatrzymuje się, zamieniając się w żywego aktora, możemy podziwiać wspaniałą charakteryzację człowieka-wilka, stworzoną ręką mistrza, Ricka Bakera (który, zresztą, pierwszego z sześciu Oscarów zgarnął za "Amerykańskiego wilkołaka w Londynie"). To jednak zdecydowanie za mało, żeby film mógł przebić się spośród licznej grupy produkowanych na potęgę przeróbek klasycznego kina grozy.

Likantropia to temat nieco zapomniany przez twórców współczesnego horroru. Ostatnio święcił triumfy w latach osiemdziesiątych (liczne, uwspółcześnione wersje starej legendy, np. komediowy "Teen Wolf" z Michaelem J. Foxem czy "Srebrna kula" według Stephena Kinga), żeby na dwie następne dekady popaść w niepamięć (nielicznymi wyjątkami był nieudany "Wilk" Mike'a Nicholsa i wilkołaki-mięśniaki z "Underworld"). W czasie, kiedy na wielkim i małym ekranie królują wampiry, ''Wilkołak'' Johnstone'a miał szansę przywrócić do łask tę ikonę filmu grozy. Tym większy zawód, że tego nie czyni.

3/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Wielka Brytania | USA | Bestia | film
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy