​"Angelo": Atrakcja [recenzja]

Kadr z filmu "Angelo" /materiały prasowe

W swoim debiutanckim "Michaelu" Markus Schleinzer przedstawił historię pedofila i więzionego przez niego chłopca. Na swój kolejny film Austriak kazał czekać ponad siedem lat. W "Angelo" wziął na warsztat aktualny dziś problem dyskryminacji rasowej. Chociaż akcja filmu dzieje się w XVIII wieku, odwołania do obecnej sytuacji są bardzo czytelne. Samo dzieło bywa natomiast równie nieprzyjemne w odbiorze, co szeroko komentowany debiut. I nie jest to zarzut.

Czarnoskóre dziecko zostaje kupione przez austriacką arystokratkę. Ta nie szczędzi środków na jego edukację oraz rozwój talentów artystycznych. Nie chodzi jej jednak o zapewnienie swojemu wychowankowi bezpiecznej przyszłości. Ma on być atrakcją dla europejskich wysoko urodzonych.

Gdy Angelo, bo takie imię otrzymuje młody Afrykańczyk, odgrywa swoją rolę, jest uwielbiany. Problemy zaczynają się, gdy jako dorosły próbuje samodzielnie decydować o swoim życiu.

Akcja filmu Schleinzera toczy się na przestrzeni kilku dekad XVIII wieku. Stronie formalnej brakuje jednak rozmachu typowego dla kina kostiumowego. W żadnym wypadku nie jest to wada - oszczędność potęguje tylko emocjonalny chłód, obecny przez większość seansu. Świetnie sprawdza się także chwilowe porzucenie konwencji, gdy sale balowe zostają zastąpione pustymi, przygnębiającymi współczesnymi halami magazynowymi. Przecież historia Angela jest aktualna także w dzisiejszych czasach.

Reklama

Tytułowy bohater w oczach Europejczyków nie jest osobą, bardziej konstruktem, wyidealizowanym wyobrażeniem klasy wyższej o Afrykańczyku reprezentującym jedyne słuszne wartości. Przybrana matka nie darzy chłopca głębszym uczuciem. Wystarczy napisać, że gdy ten zapada na ciężką chorobę, hrabina bez zbędnych emocji godzi się zastąpić go innym niewolnikiem.

Wychowanie i rodzicielską troskę zastępują mu kary fizyczne. Jednak w kolejnych latach stosunek Europejczyków wobec Angela nie będzie przybierał form przemocy fizycznej. Antagonizm spotka go tylko w wypadku próby podjęcia samodzielnej decyzji. Przez większość czasu będzie dla nich bezwolną i bezuczuciową zabawką, atrakcją podczas kolejnych przyjęć.

Schleinzer, miejscami dość dosłownie stawiający znak równości między przeszłością i teraźniejszością, przedstawia losy Angela z bolesnym dystansem, często wprawiającym oglądających w poczucie dyskomfortu. Kamerę zwykle skupia nie na tytułowym bohaterze, a na jego widzach. W scenach, w których arystokracja nagradza zabawiającego ich brawami i cynicznymi uśmiechami, reżyser zdaje się pokazywać publiczności jej karykaturalne odbicie w lustrze.

Nie ważne, co czuje Angelo, istotniejsze są nasze oczekiwania wobec niego. Jak bardzo chcemy je oglądać - to najdotkliwiej pokazują końcowe sceny.

7/10

"Angelo", reż. Markus Schleinzer, Austria, Luksemburg 2018, dystrybucja: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty, premiera kinowa: 29 listopada 2019 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy