"Ambulans": Armageddon na ulicach Los Angeles [recenzja]

Jake Gyllenhaal w filmie "Ambulans" /UIP /materiały prasowe

Michael Bay nie zawiódł zarówno swoich fanów, jak i hejterów. Od ćwierćwiecza z różnym skutkiem kręci ten sam film, gdzie ważniejsze od treści są efektowne wybuchy i pędząca coraz szybciej akcja. Ta mieszanka bywa nieznośna, ale tym razem odpowiednio wymieszał swoje ulubione składniki.

W skali fajerwerkowych idiotyzmów Michaela Baya "Ambulans" pozostaje na w miarę niskim miejscu. Oczywiście poziom absurdu tego filmu jest spory, ale do "Transformers" droga daleka. "Ambulans" każe pamiętać, że Bay wyreżyserował nie tylko nieznośny "Pearl Harbor" czy "Sztangę i Cash", ale ma na koncie kultowych "Bad Boys", "Armageddon", świetną "Twierdzę" oraz solidny i oparty na faktach wojenny dramat  "13 godzin. Tajna misja w Benghazi" . W "Ambulansie" dostajemy wszystko, czego oczekujemy od kina Baya. Są wybuchy, strzelaniny, pościgi i bezwstydna, ale nie wywołująca krindżu dawka patosu.

Reklama

William Sharp (Yahya Abdul-Mateen II) jest weteranem wojny w Afganistanie. Poznajemy go, gdy wojuje z pozbawioną empatią urzędniczką na infolinii, która reprezentuje spychologię systemu opieki zdrowotnej. Żona Williama (Moses Ingram) cierpi na raka i potrzebuje specjalistycznej operacji, której nie obejmuje ubezpieczenie Williama. Przyparty do ściany zwraca się o pożyczkę 231 tysięcy dolarów do swojego brata Danny'ego (Jake Gyllenhaal). Danny jest znanym złodziejem napadającym na banki, więc oferuje bratu pomoc, jeżeli ten weźmie udział w wielkim skoku. Pula wynosi 32 miliony dolarów. William jest porządnym gościem, który uciekł do wojska od przestępczej ścieżki swojej rodziny (ich ojciec był znanym z brutalności gangusem), ale świadomość, że jego żona osieroci ich rocznego rynka, napawa go przerażeniem.

Skok zostaje spartaczony. Policja zastawiła pułapkę, która przeradza się w krwawą uliczną strzelaninę. Ekipa Danny'ego zostaje zmieciona. William na dodatek przypadkowo postrzelił funkcjonariusza (Garret Dillahunt), którego wykorzystują w ucieczce. Porywają więc tytułowy ambulans z ratowniczką medyczną Cam (Eiza Gonzales) na pokładzie. Ścigani przez policję, FBI i media, pędzą przez Los Angeles, demolując wszystko, co znajduje się na ich drodze.

Filmowy plac zabaw Michaela Baya

W jednym z klasycznych odcinków satyrycznego "South Park" generał armii USA pyta hollywoodzkich reżyserów kina akcji, jak najlepiej zniszczyć terrorystów. Michael Bay ma proste rozwiązanie, które z miną dziecka w Disneylandzie werbalizuje za pomocą odgłosów strzelanin i wybuchów. "To nie są pomysły! To efekty specjalne!" - krzyczy na niego żołnierz. "Nie widzę żadnej różnicy" - odpowiada z niewinną miną Bay. Twórcy "South Park" doskonale uchwycili istotę kina Baya, co widać z każdą kolejną minutą "Ambulansu".  Bay pospiesznie zawiązuje całą akcję w pierwszych kilkunastu minutach po to, by szybko przejść do swojej ulubionej zabawy, czyli robienia gargantuicznej rozpierduchy. Jest to jego własna karuzela. Plac zabaw Michaela Baya, gdzie obowiązują jego reguły gry.

Nie ma więc tutaj żadnego puszczania oka do widza wychowanego na kinie akcji ery VHS. To robi Sylvester Stallone w "Niezniszczalnych" czy scenarzysta Derek Kolstad (seria "John Wick", "Nikt"). Bay bezczelnie ściąga za to garściami z "Gorączki" Michaela Manna (strzelanina przy napadzie na bank jest totalną zrzynką arcydzieła Michaela Manna), "Dnia próby" Antoine'a Fugui (czarnoskórzy gliniarze są nawet ubrani jak Denzel Washington) i "S.W,A.T - Jednostki specjalnej", zanurzając wszystko w klasyczny "Speed - Niebezpieczna prędkość" Jana de Bonta i pierwszych "Szybkich i wściekłych". Dzieją się w tym ambulansie rzeczy zupełnie absurdalne. Cam wraz z Williamem operują nawet rannego gliniarza, wyjmując mu z brzucha kulę. Wszystko w asyście lekarzy na Skypie, przy prędkości 100 km na godzinę i kierownicy w ręku psychopatycznego Danny’ego, granego przez przepysznie szarżującego Gyllenhaala. Idiotyzm? No pewnie, że tak! Tutaj nawet napad na bank profesjonalni gangsterzy robią bez masek i mówią do siebie po imieniu.

Dwie godziny rollercoasterowej zabawy

Co jednak z tego, skoro Bay dał mi ponad dwie godziny rollercoasterowej zabawy? "Ambulans" to filmowy fast food. Puste kalorie bywają bardzo dobre, choć są w nadmiarze bardzo szkodliwe. Dziecinny i jednocześnie krwawy spektakl Bay rozpisuje w swoim najlepszym stylu. Braterska i do tego międzyrasowa relacja Williama i Danny’ego jest satysfakcjonująco rozpisana i w finale nawet wzruszająca. Jest chemia między Abdulem-Mateenem i Gyllenhaalem, co w przypadku twórcy jednego z najlepszych buddy movie w historii kina akcji nie jest zaskakujące. Ważny jest też wątek Cam, która staje się największą heroską tego filmu. W pierwszych scenach ratuje ranne w wypadku dziecko. Potem kilka razy rezygnuje z ucieczki od porywaczy, by w gradzie kul wypełniać misję ratownika medycznego. Oczywiście wszystko w slow motion i patosie, które 57-letni dzieciak Michael Bay kocha.

Trudno nie widzieć tutaj próby oddania hołdu medykom walczącym z COVID-19. Ba, jest nawet wątek nawiązujący do George’a Floyda. Bay wie, jak wpisać się w swoje czasy (twardy agent FBI ma tutaj nawet męża!) i jednocześnie nie opuścić opływającego testosteronem kina lat 90. Zabawa o smaku waty cukrowej w wesołym miasteczku. Idealna na niewesołe czasy, w jakich przyszło nam żyć.

7/10

"Ambulans" [Ambulance], reż. Michael Bay, USA 2022, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 18 marca 2022

Zobacz też:

"Batman" nie podbił Chin. Ile już film zarobił na świecie?

Daniel Radcliffe nie chce wracać do roli Harry'ego Pottera. Co z nowym filmem?

Oscary 2022: Rozmowa z Wołodymyrem Zełenskim na oscarowej gali?

Więcej newsów o filmach, gwiazdach i programach telewizyjnych, ekskluzywne wywiady i kulisy najgorętszych premier znajdziecie na naszym Facebooku Interia Film.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Ambulans
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy