"183 metry strachu" [recenzja]: Na płyciźnie Hollywood

Blake Lively w filmie "183 metry strachu" /UIP /materiały dystrybutora

Rekiny na dużym ekranie polują na ludzi już od przeszło 40 lat. Film Stevena Spielberga “Szczęki", uważany za protoplastę tego podgatunku thrillera, w kinach straszył w 1975 roku. Od tego czasu sporo się w Hollywood zmieniło, ale jedno wciąż w umysłach producentów pozostaje prawdą absolutną - niemal nic tak nie przerazi widza, jak przerośnięty żarłacz biały. “183 metry strachu" są tego najlepszym dowodem.

Fabuła najnowszego filmu Jaume Colleta-Serry nie brzmi zbyt innowacyjnie. By uporać się z tragedią rodzinną, na dziką meksykańską plażę przyjeżdża młoda studentka medycyny i wprawiona surferka Nancy (Blake Lively). Na miejscu, które znała wcześniej jedynie ze zdjęć zmarłej matki, chce odpocząć od studiów i obowiązków. Początkowo piękne słońce i spokojny ocean sugerują, że pobyt na plaży, przypominającej najbardziej rajski krajobraz z folderów biur podróży, będzie dla niej oznaczał wyczekiwaną chwilę wytchnienia. Sytuacja błyskawicznie zmienia się, gdy dziewczyna niedaleko brzegu odkrywa dogorywającego wieloryba i... krążącego w jego pobliżu żarłocznego i bardzo wściekłego rekina. 

Reklama

Zaatakowana przez zwierzę Nancy ostatecznie utyka na małej skale, zaledwie 183 metry od brzegu. Jedyną nadzieją na ratunek są dla niej poznani nieco wcześniej lokalni surferzy, ci jednak nie mają pojęcia, co czai się w oceanie. Ciężko ranna Nancy będzie więc musiała radzić sobie sama. A tymczasem nadchodzi przypływ, przykrywający skały, na których ugrzęzła...

Filmy o bezwzględnych drapieżnikach z podobnie brzmiącą fabułą to norma w kinie gatunkowym. I nie zawsze tymi najbardziej wygłodniałymi potworami są rekiny: ludożercami bywają też niedźwiedzie (“Grizzly"), aligatory (“Zabójca") czy ogromne małpy (“King Kong"). Agresywne ryby to jednak w Fabryce Snów ulubieni zwierzęcy wrogowie człowieka - konsekwentnie co rok lub kilka lat wracają na ekrany w coraz to nowszych formach. Z współczesnych obrazów wystarczy wspomnieć zamierzenie złe “Rekinado" (2013) i nieudaną “Noc rekinów 3D" (2011). Z kolei o uwięzionych w samotności bohaterach opowiadały chociażby: "127 godzin" (2010) Danny'ego Boyle'a i "Dzika droga" (2014) z Reese Witherspoon. "183 metry strachu" miały trudne zadanie, by się spośród tych produkcji wyróżnić. Udało się tylko częściowo. 

Tym, co utrzymuje film na powierzchni, jest niezwykle silna kreacja Blake Lively. To na jej barkach spoczął ciężar produkcji - jej jedynymi partnerami na ekranie są przez większość akcji morderczy rekin i ranna mewa, która razem z Nancy chroni się przed wodnym zagrożeniem na skałach. Lively tę odpowiedzialność udźwignęła - gwiazda “Plotkary" ma w sobie aktorską siłę, która pozwala jej kilkoma zdaniami zdobyć sympatię widza i samą mimiką wzbudzić w nas niepokój. Fenomenalna jest szczególnie scena, w której o rozgrywającym się w oceanie koszmarze świadczy tylko ekspresja jej twarzy i dźwięki łamanych kości dochodzące spoza kadru. Tak znakomitej decyzji obsadowej pozazdrościć producentom mogliby twórcy zdecydowanej większości popularnych thrillerów.

Nie zawodzi także strona techniczna. “183 metry strachu" są sprytnie skonstruowane, sprawnie zrealizowane i odpowiednio widowiskowe. Po prostej, nieco sennej ekspozycji, film nabiera tempa. Moment pojawienia się rekina to początek nieprzerwanego potoku podnoszących ciśnienie zdarzeń. Jaume Collet-Serra, który sprawdził się wcześniej w takich akcyjniakach, jak “Non-stop" (2014) i “Tożsamość" (2011), wie, jak zbudować napięcie i jak je utrzymać. Świetnie umie także zaplanować atrakcyjne kadry i wzbudzić w nas oczekiwane emocje: lęk, obrzydzenie czy wzruszenie. 

Finałowy akt i niespodziewane zakończenie zmagań z rekinem stanowią natomiast najlepsze uzasadnienie, dlaczego scenariusz Anthony’ego Jaswinskiego znalazł się w 2014 roku na czarnej liście najlepszych niezrealizowanych filmowych tekstów w USA. Bronią się nawet cyfrowe efekty specjalne, od których “183 metry strachu" były w dużej mierze zależne.

Problemem jest natomiast brak ambicji twórców, kłujący po oczach szczególnie na początku filmu. Już klasyczne “horrorowe" otwarcie zapowiada, że nie będzie rewolucji: “183 metry strachu" stworzone są bowiem tak, by niczym widza zbytnio nie zaskoczyć, ani też nie zniechęcić. To typowy “wakacyjniak" - film na raz, o którym szybko się zapomina. Na dodatek nagminnie eksploatujący popkulturowe motywy: pierwsze, niemal idylliczne sceny surfowania, przypominają montażówki z telewizyjnych programów podróżniczych, atmosferę podgrzewa gryzące w uszy techno, a w finale słyszymy nadzwyczaj często wykorzystywany ostatnio w kinie głos Sii. 

Nie brakuje także ujęć celebrujących urodę Blake Lively (co, oczywiście, samo w sobie wadą nie jest) - tu zbliżenie na piersi, tam kawałek pośladka - wszystko zgrabnie zaplanowane, by zaspokoić oczekiwania widza. Słabo wybrzmiewa natomiast dość banalna puenta, a sceny, w których reżyser raczy nas dymkami z treścią smsów czy obrazami z kamerki tableta i telefonu wypadają niewiarygodnie i miałko.

Efekt końcowy jest, niestety, odrobinę rozczarowujący. Z jednej strony mamy do czynienia z mieszanką wybuchową, w której emocji nie brakuje. “183 metry strachu" mają wszystkie elementy porządnego letniego widowiska: protagonistkę, której trudno nie kibicować, atrakcyjnego i wymagającego przeciwnika (zachowującego się niemal jak psychopatyczny morderca, na dodatek z motywem) i intrygujący punkt wyjścia, idealnie pasujący do bieżącego hollywoodzkiego trendu w duchu feminizmu - wraz z silną i niezależną kobiecą bohaterką. 

Z drugiej strony “183 metry strachu" to jedynie hollywoodzka średnia półka, czasem niebezpiecznie balansująca na granicy kiczu, lekko absurdalna, nieraz utykająca na mieliźnie banału. Rozczarować może zwłaszcza wtedy, gdy oglądamy jej najbardziej emocjonujące fragmenty. Znakomicie pokazują nam, jak dobra mogłaby być całość, gdyby twórcy mierzyli nieco wyżej. W taki sposób “183 metry strachu" kończą tylko (i aż) jako przyzwoita i dobrze zrealizowana rozrywka. Są niczym wielki, dmuchany rekin pozbawiony ostrych zębów - film imponujący realizacyjnie, ale pozbawiony prawdziwej głębi.

Adrian Luzar

6/10

"183 metry strachu" [The Shallows], reż. Jaume Collet-Serra, USA 2016, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 22 lipca 2016

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: 183 metry strachu
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy