"W domu innego" [recenzja]: Romans na ruinach

Kadr z filmu "W domu innego" /materiały prasowe

Ten film powinien ucieszyć sympatyków takich produkcji, jak chociażby znakomita "Pokuta" czy mniej udani "Sprzymierzeńcy". "W domu innego" Jamesa Kenta to powrót do wielkiego ekranowego uczucia na tle historycznych wydarzeń.

Obraz reżysera mini serialu "22.11.63", z Jamesem Franco w głównej roli, jest ekranizacją bestselerowej powieści Rhidiana Brooka pod tym samym tytułem. Rzecz rozgrywa się w pierwszym roku po II wojnie światowej, w zrujnowanym Hamburgu, drugim po Dreźnie tak zniszczonym niemieckim miastem w wyniku alianckich bombardowań "dywanowych". Piecze administracyjną i porządkową sprawują na miejscu Brytyjczycy. Jednym z odpowiedzialnych za odbudowę urbanistycznej struktury jest pułkownik Lewis (Jason Clarke). Wkrótce do Niemiec przylatuje też jego żona, Rachael (Keira Knightley). Na podstawie dekretu przejmują oni willę architekta Stephana Luberta (Alexander Skarsgård), wdowca, ojca nastoletniej Fredy. Nowi gospodarze pozwalają jednak byłym mieszkańcom zostać w posiadłości i zamieszkać na poddaszu.

Reklama

A później można się już tylko domyślać, co będzie dalej. Bo w takich historiach nie chodzi o to, co tylko, jak? I trzeba przyznać, że Kent całkiem sprawnie i z wyczuciem porusza się w materii romansu i kina postwojennego, w którym trzeba umiejętnie połączyć oba wątki. Raz pokazać emocjonalne napięcie, dwa oddać ducha niepokoju, zagrożenia, a wręcz grozy świata odbudowywanego z ruin, wciąż bardzo dobrze pamiętającego "dawny porządek". I to się mu udaje w stopniu poprawnym i akceptowalnym, pozwalającym na chwilę przeżyć coś w kinie, zetknąć się z dobrym aktorstwem trójki głównych wykonawców, a po wyjściu z sali niestety też dosyć szybko zapomnieć.

"W domu innego" to nie poziom, kunszt oraz wyrafinowanie "Pokuty" Joe Wrighta. To też nie ten rozmach, co "Wichry namiętności" Edwarda Zwicka. Daleko, i to bardzo, mu też do takiego klasyka, jak "Casablanca"  Michaela Curtiza. Na szczęście to również propozycja o wiele bardziej strawna, jak i sensowniejsza niż "Sprzymierzeńcy" Roberta Zemeckisa.

Po prostu James Kent, niewątpliwie też zmuszony przez pierwowzór literacki, nie miał zbyt wiele możliwości, aby historię całą przedstawić, jako nieprzewidywalną, zaskakującą i przede wszystkim odważną. W efekcie otrzymaliśmy dość "ciepły", przyzwoicie zrealizowany oraz nieskomplikowanie czytelny film. Plus jest taki, że mimo tych oczywistości, narracyjnie reżyser dobrze wszystko poukładał i skleił, a to się przekłada na odbiór podczas oglądania. Z tym, że na romans, co najmniej dekady, to wciąż za mało.

Na bezrybiu i rak ryba, jak to się zwykło mówić. Z tym deficytem wielkich uczuć na dużych ekranach to też oczywiście przesada. Co chwila, w mniej lub bardziej głośny sposób, jakaś oferta się pojawia. Rzecz w tym, żeby tytuł taki ujął, szarpnął, wycisnął niejedną łzę i wywołał dreszcz emocji. Zachwycił. "W domu innego" jesteśmy pośrodku tych wszystkich odczuć. A tak w tym mało wyrafinowanym romansie jednak jakiś płomień się tli i tego należy się trzymać. Nawet Keira przekonuje, chociaż osobiście nigdy do niej zastrzeżeń nie miałem, ale wiem, że swoich "fanów" aktorka ma. Clarke to już klasa sama w sobie. Z kolei Skarsgård? Cóż, jeśli proporcjonalnie w salach kinowych przeważać będzie płeć piękna, w ogóle nie będzie mnie to dziwić. Ale uczciwie rzecz biorąc, talent po ojcu on też ma. Powodzenia...

6/10

"W domu innego" (The Aftermath), reż. James Kent, Wielka Brytania, USA 2019, dystrybutor: Imperial - Cinepix, premiera kinowa: 29 marca 2019 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: W domu innego (film)
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy